Na połoninie po lewej dzikie konie skubią trawę. Przed nami gruzawik próbuje z gracją słonia ominąć wertepy, które sam stworzył poprzedniego dnia. Po prawej pasterze przywołują stado owiec do porządku. A dokoła bezkresna zieleń.

– Szanowni podróżni, uprzejmie informujemy, że autobus do doliny przez Iwano-Frankowsk i Kałusz w dniu dzisiejszym zostaje odwołany – spokojny damski głos zabrzmiał z głośników dworca PKS Stadion w Warszawie. „Życzymy przyjemnej podróży, zapomniała dodać!” – krzyknął ktoś z oddali.

Plan B
Zakupione wcześniej bilety do Kałusza stały się bezwartościowymi świstkami papieru. Organizatorzy wyjazdu – dwoje przewodników ze Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich w Warszawie – w ciągu kilku minut wymyślają plan awaryjny. Najpierw: nocny pociąg do Przemyśla, potem bus do Medyki. Za granicą ukraińską szukamy marszrutki jadącej do miejscowości Ust Czorna położonej u podnóża Świdowca, pokrytego połoninami pasma górskiego w Ukrainie Zachodniej. Mimo niespodziwanej zmiany planów podróży i ciężkich plecaków – wypełnionych głównie jedzeniem mającym starczyć na pierwsze trzy dni wędrówki – żwawo kierujemy się na Dworzec Wschodni. Podróż do Przemyśla przebiega bez zakłóceń. W Medyce wynajmujemy busa i jedziemy na Ukrainę. Za oknami powoli przesuwają się kolorowe drewniane chaty i potężne ceglane cerkwie ze lśniącymi baniami. Główny grzbiet Świdowca oddala się od nas o dwa dni wędrówki. Wszystko za sprawą drogi dojazdowej do Ust Czorna, która istniała, ale jak się okazało – tylko na mapie. Naszym najbliższym celem staje się Połonina Krasna. Następnego dnia nabieramy wody z ukrytego w gęstym lesie jaru niedaleko przełęczy Prislop i wyruszamy na grzbiet połoniny Krasnej. Na szczycie czeka na nas swoista atrakcja turystyczna – kilka rur pozostawionych przez budowniczych biegnącego nieopodal rurociągu. Ten niezwykły widok sprawia, że zarówno my, jak i napotkani na górze Czesi wyciągamy aparaty, by zrobić pamiątkowe zdjęcia. Tego dnia czeka na nas jeszcze jedna niespodzianka – spotkanie oko w oko z na wpół dzikimi końmi. Kiedy się zorientowaliśmy, że zwierzęta biegną prosto na nas, stanęliśmy blisko siebie, tworząc zbitą ludzką masę. Dopiero ona przekonała konie, że nie warto nas tratować.

Główny grzbiet
Zejście do Ust Czornej okazuje się przekleństwem dla naszych kolan, ponieważ droga nie dość, że jest stroma, to jeszcze śliska po nocnych burzach. W wiosce zrobimy zakupy – te wspólne (chleb, mięso, czekolady), i te prywatne – tu prym wiodą kwas chlebowy oraz czekoladowe batony. Boczny grzbiet Świdowca jest bardzo rozjeżdżony. Oprócz motocykli i ciężarówek typu Liaz z przyczepą (nazywanych potocznie gruzawikami) na grzbiecie stoi także łada przypominająca fiata 125p. Jak wjechała na górę – pozostanie tajemnicą. Na noc zatrzymujemy się na pięknej kempingowej polanie. Następnego dnia znów możemy podziwiać oszałamiające widoki, jakie roztaczają się z grzbietu Świdowca. Ciągnąca się po horyzont zieleń falujących traw, białe stada pasących się owiec i przemykające w oddali dzikie konie. Podobne krajobrazy odnajdziemy w Bieszczadach, są one jednak zaledwie namiastką tego, co oferuje ukraińska strona Karpat. Noc spędzamy w dolinie Dragobrat, w tzw. turbazie, czyli kompleksie zupełnie niepasujących do siebie pensjonatów i domów wczasowych. Gdzie tylko… zakwaterowaliśmy się w pokojach, nagle gaśnie światło. Brak prądu oznacza tymczasową śmierć dla bojlera, a dla nas brak ciepłej wody.

Gruzawik, jaki jest…
Gruzawik zwozi nas z turbazy do miejscowości Jasinia, szczycącej się jednym z najcenniejszych w regionie zabytków architektury drewnianej – cerkwią pw. Wniebowstąpienia w stylu huculskim. Po obiedzie na miejscu zbiórki ustawia się gruzawik z demobilu. Zabudowana przyczepa pozwala na obserwacje świata tylko przez trzy malutkie okienka, z których zaledwie jedno się otwiera. Podróż kończymy w wiosce Łopuszanka, bo z powodu silnych opadów droga osunęła się do rzeki. I to w trzech miejscach. Kolejnego dnia docieramy na przełęcz Kakaradza, która oddziela potężny masyw Pietrosa (2020 m n.p.m.) od grzbietu wskazującego drogę na Howerlę (2061 m n.p.m.). Ser owczy (bundz), kupiony u miejscowych pasterzy, szybko regeneruje siły i zwiększa motywację do dalszej wędrówki. Kierując się żółtym szlakiem na Howerlę, docieramy do drewnianej chatki, dumnie nazwanej ekopunktem Karpackiego Rezerwatu Biosfery. Można tu kupić podstawowe artykuły: wódkę, piwo i papierosy. My decydujemy się na bilety wstępu do rezerwatu.

Zanim wstanie słońce
Najwyższy szczyt Czarnohory zdobywamy o wschodzie słońca. Widoki takie jak tutaj na długo pozostają w pamięci. Przy bezchmurnej pogodzie z każdej strony widać morze gór. Na północnym zachodzie rozpościerają się Gorgany z migoczącą w oddali najwyższą Sywulą (1836 m n.p.m.). Większe wrażenie robią jednak na nas dostojne zielone szczyty głównego grzbietu Czarnohory. Nic dziwnego, że przed wojną tereny te (należały do II Rzeczpospolitej) cieszyły się ogromną popularnością wśród naszych rodaków. Do dziś w dobrym stanie zachowały się słupki z 1920 r. wyznaczające granicę między Polską a Czechosłowacją. Namioty rozbijamy na przełęczy pod Popem Iwanem (2028 m n.p.m.) tuż obok ruin polskiego schroniska AZS. Następny dzień znów zaczął się przed wschodem słońca. Naszym celem jest wspomniany Pop Iwan, na którym wznoszą się monumentalne ruiny polskiego obserwatorium meteorologicznego działającego w latach 1938–1939. Przed wojną był to najwyżej położony zamieszkany punkt w granicach naszego kraju. Po powrocie ze szlaku szybko się pakujemy i schodzimy w dół do wioski Dzembronia. Tu w jednym z barów, zajadając się arbuzem, czekamy na busa, który wiezie nas do miejscowości Krasnyk na nocleg. Następnego dnia udajemy się do Kałusza, gdzie mamy tylko godzinę na pozbycie się zalegających hrywien. Autobus z doliny, który nie pojawił się pierwszego dnia w Warszawie, tym razem punktualnie podjechał na stanowisko. Dobrych wrażeń z pobytu na Ukrainie nie popsuł nawet cztero-godzinny postój na granicy w Rawie Ruskiej-Hrebennem. Czekając, aż celnicy sprawdzą dokładnie nasze paszporty, tańczyliśmy i śpiewaliśmy przy akompaniamencie gitary. W ten sposób broniliśmy się przed komarami, których, o dziwo, po polskiej stronie już nie było.

Dojazd: autobusem (do Iwano-Frankowska i Kałusza z Warszawy i dalej marszrutką), samochodem
Wiza: nie jest wymagana
Waluta: hrywna;1 UAH – ok. 0,40 PLN; 1 PLN – ok. 2,5 UAH
Mapa: Czarnohora, mapa turystyczno-nazewnicza 1:60000; W. Krukar, M. Troll; Ruthenus; Krosno 2010 r.
Warto wiedzieć: Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich w Warszawie w ramach Akcji „Lato” organizuje wyjazdy na Ukrainę; www.skpb.waw.pl
Przykładowe ceny: małe piwo – 4 UAH, czekolada Milka – ok. 10 UAH.

Tekst: Piotr Żabowski

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze październik 2010 na str. 72-76.