Najdalszy i najmłodszy zakątek Europy zachwyca surowym pięknem natury. Niegościnny krajobraz ukształtowany przez wulkany, gejzery i gorące źródła ożywiają wodospady, lodowcowe jeziora oraz wyniosłe klify okupowane przez ptaki. Dla geologów, wędkarzy, ornitologów i globtroterów Islandia jest synonimem fascynującej przygody.

Turyści, którzy tak jak ja zdecydują się na rejs promem przez Morze Północne i Wyspy Owcze, witają islandzki ląd w Seydisfjordur – cichym porcie fiordów wschodnich. Po dotarciu do celu nie od razu ulegam zachwytowi. Wciąż przed oczami mam soczyście zielone Wyspy Owcze pełne barwnych i hałaśliwych ptaków. Mijane po drodze islandzkie pustkowia, choć zapierają dech surowością, są tak zimne i ponure, że przyglądam się im z podziwem, ale bez zachwytu. Szos w tej niezwykłej krainie jest niewiele, a transport koncentruje się na drodze numer 1, którą na dwa sposoby można okrążyć Islandię, zbaczając nieznacznie ku głównym atrakcjom. Z Seydisfjordur jedyną istniejącą szosą wspinającą się po zboczu fiordu jadę na zachód. Samochód, który razem ze mną przypłynął promem, ma do pokonania niemal 3000 km dróg półkuli zachodniej. Celem jest jezioro Mývatn. Tam przetnę linię Ryftu Północnoatlantyckiego, wzdłuż której są rozrzucone kratery, gejzery, fumarole, aktywne wulkany i pola świeżej lawy.

W labiryncie piekła
Różnorodne formy wulkaniczne w okolicy jeziora Mývatn tworzą najbardziej piekielny krajobraz Europy. Nigdzie indziej nie obserwowałem bujniejszego życia przyrody nieożywionej. Niewielkie wyziewy wulkaniczne w formie stożków, z których wydobywają się opary o temperaturze powyżej 1000C (solfatary), a niekiedy przekraczającej 3000C (fumarole) czuć w całej okolicy. Przez wentylatory do samochodu dostaje się zapach zgniłych jaj. Tak wyobrażałem sobie piekło. Po krótkim spacerze ścieżkami wokół tych wyziewów uciekam zaczerpnąć świeżego powietrza na koronie ogromnego krateru Hverfjall, który powstał w wyniku potężnej erupcji gazów. U jego stóp wysklepiły się fantazyjne formy labiryntu lawowego Dimmuborgir. W niewielkim zagłębieniu w terenie, niczym w kotle, zgromadziła się wulkaniczna lawa. Na podobieństwo kożucha zaschła na wierzchu i poddała się formowaniu przez wulkaniczne gazy. Na najwyższych punktach tej formacji czatuje białozór – największy sokół świata. Błądząc wzrokiem za białym drapieżnikiem, tracę orientację i gubię się w labiryncie. Na szczęście tylko na chwilę. Terenową lekcję geologii kończę, zanurzając się w wodzie basenów termalnych. Wysypane drobnym żwirem dno to najlepszy peeling dla stóp, gorąca woda koi zmęczenie, a podawane do basenu zimne piwo – odpręża po dniu pełnym wrażeń. Takie termy znajdziemy w niemal każdym mieście. Liczne geotermalne źródła dostarczają energii elektrycznej. Dzięki nim Islandczycy podgrzewają zimą ulice Reykjaviku, by uwolnić je od śniegu i lodu.

Od waleni do spa
W drodze do stolicy zaplanowałem kilka innych interesujących postojów. Z Húsavíku wypływam w morze obserwować wieloryby. Organizator wycieczki – nomen omen Gentle Giants – w drodze na żerowiska waleni opowiada o rodzinie największych ziemskich organizmów. Słuchając z zaciekawieniem, obserwuję, jak tuż pod burtą prezentują swoje olbrzymie cielska humbaki i płetwale błękitne. W drodze na zachód przecinam zaskakująco zielone i słoneczne miasto Akureyri. Gnany ciekawością pędzę na półwysep Snaefellsnes, gdzie wznoszą się zasiedlone wielotysięcznymi koloniami ptaków strome klify. Jest pięknie. Nawet wtedy, kiedy wielkie stado rybitw popielatych pikuje w stronę mojej głowy. Nasycony widokiem przyrody ożywionej i nieożywionej postanawiam najbliższą noc spędzić w Reykjaviku. „Przewodnik po stolicach świata” wydany 40 lat temu przez Iskry uznał go za najbrzydszą. Miasto ma jednak port, więc dla mnie jest ciekawe. W tawernie kosztuję mięsa wieloryba i sałatki z maskonura. Robię przegląd floty stojącej w marinie i odpoczywam w największym kompleksie spa – w Błękitnej Lagunie. Przede mną dzień kluczowych atrakcji.

Złoty Pierścień
Turystyczną wizytówką Islandii są trzy miejsca nieopodal Reykjaviku tworzące tzw. Złoty Pierścień: park narodowy Thingvellir, gejzery Strokkur i Geysir oraz wodospad Gullfoss. Thingvellir wywarł na mnie wrażenie dramatycznym pejzażem szczelin i uskoków tektonicznych. Niezwykła architektura natury od X w. była trybuną najstarszego w Europie parlamentu. To miejsce jest zarówno kolebką państwowości, jak i „źródłem” islandzkiego lądu. Przez szczelinę między płytami tektonicznymi wyspa „rozlewa” się w dwóch kierunkach, poszerzając się średnio o kilka centymetrów rocznie. Gejzery są najbardziej spektakularnymi zjawiskami geotermalnymi. Fontanny wrzątku (występujące jedynie w kilku miejscach na świecie) zapożyczyły nazwę od islandzkiego prawzoru – Geysir, czyli ten, który bucha, tryska… Sam Geysir wprawdzie rzadko i nieregularnie wybucha (raz na kilka lat), za to sąsiedni Strokkur wyrzuca potężny słup wody co osiem minut, stając się wdzięcznym obiektem do fotografowania. Pobliskimi kanionem toczy wody Hvítá. W korycie rzeki został wyrzeźbiony najpiękniejszy islandzki wodospad – Gullfoss. Dwa wielkie progi są usytuowane skośnie do kierunku rzeki i pod kątem prostym względem siebie, tworząc wodną kaskadę.

Podróż w czasie
Ponad 11 proc. powierzchni Islandii pokrywają czapy 13 lodowców, przy czym trzy czwarte tego obszaru obejmuje Vatnajökul. Jego jęzory wrzynają się rozległymi dolinami w ocean, tworząc fascynujące laguny lodowcowe – głębokie jeziora, do których lodowiec cieli się (odłamują się od niego ogromne fragmenty tworzące góry lodowe). Z wody topniejącego Vatnajökul powstało jezioro Jökulsárlón. Wsiadam do amfibii i rzucam się w toń zimnej laguny. Wyprawa przypomina podróż w czasie do epoki lodowcowej. Meandrując pośród błękitnych gór, dotykam prehistorii; lód pływający w lagunie ma kilka tysięcy lat.

Pierwsi osadnicy
Jednym z symboli Islandii jest maskonur (zdjęcie na str. 16). Czarno-biały ptak z kolorowym mocnym dziobem króluje na stokach i nadmorskich urwiskach. Pojedyncze osobniki widziałem już wcześniej, ale do spotkania oko w oko doszło dopiero na malowniczych klifach Dyrhólaey opodal Vik. Stąpając ostrożnie po stromym trawiastym stoku, niemal zaglądałem do nor gniazdowych ptaków będących dobrymi nurkami, lotnikami i pływakami. Maskonury zasiedliły Islandię na długo przed człowiekiem, który przybył tu dopiero w IX w. Oddalona od reszty kontynentu wyspa została skolonizowana przez wikingów norweskich. Rdzenni Islandczycy, choć nieliczni, przykuwają uwagę rysami twarzy wyrzeźbionymi przez wiatr i wodę oraz łagodnym spojrzeniem radosnych oczu.

Tekst: Witold Muchowski, przewodnik Klubu Podróży Horyzonty

Dojazd: samolotem z Warszawy do Keflavik k. Reykjaviku latają Iceland Express i IcelandAir (bilet w obie strony kosztuje 350 EUR). Na lotnisku można wynająć auto – osobowe (od 30 EUR za dzień) lub terenowe (od 60 EUR za dzień). Promem Smyril Line – wypływa raz w tygodniu z portu Hanstholm w Danii; bilet w obie strony 1100 EUR (samochód + 2 osoby); www.smyrilline.com
Wiza: nie jest wymagana Waluta: korona islandzka 100 ISK = ok. 2,6 zł Noclegi: schludny domek kempingowy lub łóżko w schronisku – 25 EUR, namiot – 12 EUR. Najtańszy hotel – co najmniej 50 EUR za noc. W sezonie (czerwiec–sierpień) warto wcześniej zarezerwować nocleg;
www.visiticeland.com

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze lato 2010 na str. 16-20.