Z krateru na szczycie czynnego wulkanu Bromo unoszą się obłoki dymu. Najsłynniejsza góra Jawy jest na wyciągnięcie ręki!

Do Cemoro Lawang miejscowości położonej w bezpośrednim sąsiedztwie Parku Narodowego Góry Bromo dojeżdżamy w nocy po ponad czterogodzinnej podróży z lotniska Juanda w Surabaya. Nie wierzcie przewodnikom!! Podróż dwugodzinna byłaby możliwa, gdyby droga nie była tak przemyślnie pozawijana w serpentyny i gdybyście byli jedynymi użytkownikami tej trasy.

POBUDKA
O 3.30 rano na parkingu czekają już dżipy, które zawiozą nas na szczyt. Za chwilę wjeżdżamy w las liściasty, przypominający trochę polskie Bieszczady. Droga wije się ku górze, żeby za chwilę, opadając, odsłonić niesamowite wulkaniczne krajobrazy – przedsmak tego, co zobaczymy na szczycie. W rozpraszającej się powoli nocy blednący księżyc oświetla majestatyczne łańcuchy górskie okalające dolinę. W powietrzu czuć zapach który przypomina spaloną kawę. To znak większej aktywności wulkanu.
Docieramy wreszcie na taras widokowy przy wejściu do Parku Narodowego Tengger – Semeru. Tam wraz z turystami z całego świata czekamy na spektakl przygotowany przez Stwórcę. Po lewej stronie tarasu szare, bezchmurne niebo zaczyna mienić się wszystkimi odcieniami czerwieni, pomarańczy i błękitu. Promienie, początkowo delikatne i ledwo zauważalne, powoli rozświetlają górskie szczyty w środkowej i prawej stronie tarasu. Wszystko trwa nie dłużej niż 15 min. Dopiero teraz naszym oczom ukazuje się marsjański krajobraz doliny pokrytej morzem czarnego wulkanicznego pyłu. Podziwiamy surowość niczym nieporośniętej czapy krateru Bromo i górującego nad nią szczytu innego aktywnego wulkanu – Semeru.

INDONEZYJSKIE RUMAKI
W połowie drogi między tarasem widokowym a kraterem przesiadamy się na kuce. Właściciel zwierząt daje mi w rękę lejce i mówi „Aman”, co znaczy, że jest bezpiecznie.
Wsiadam nieufnie, ale po chwili o wszystkim zapominam i podziwiam przepiękną spokojną prerię. Podczas 15-minutowej przejażdżki mijamy świątynię hinduistyczną. Pamiątka po czasach sprzed najazdu muzułmanów, kiedy hinduizm był oficjalną religią wyznawaną na wyspie.

KWIATY DLA WULKANU
Dojeżdżamy do podnóża krateru, jeszcze tylko 245 schodków i możemy zajrzeć w paszczę Iwa. Wieje dziś silny wiatr, który przy zmianie kierunku przynosi odurzający zapach siarki. Wokół aż biało od oparów. Cała powierzchnia krateru pokryta jest żółtawym nalotem.
Na szczycie spotykam chłopca sprzedającego bukiety zasuszonych kwiatów. – Po co te kwiaty? – pytam. W odpowiedzi słyszę znajome słowo „sembayang” – modlić się – i z gestów wnioskuję, że kwiaty są na przebłaganie Bromo. Dla miejscowych góra jest święta, a jej duch ze względu na swą niszczycielską siłę ma wielką moc. Przychodzą tu więc, aby modlić się o szczęście, panny – o dobrego męża, mężatki – o zdrowe dzieci, starsi – o pogodne życie. Ja też wrzucam swój bukiet. A życzenie? Nie powiem, bo się nie spełni!
Wędrujemy wzdłuż kaldery. Krater złowrogo zieje siarczanym dymem. Czuję, jakby to była cisza przed burzą. Mam tylko nadzieję, że kwiaty, które codziennie spadają w jego czeluście, powstrzymają niszczycielską moc Bromo…

Tekst: Monika Barzyc

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze maj 2009 na str. 88-93.