Historię półwyspu Dingle w Irlandii opowiadają kamienie. Aby ją poznać, wystarczy wsiąść do samochódu, przekręcić kluczyk i jechać po lewej stronie.

Na lotnisku w Cork czekał już na mnie wypożyczony ford. Długo obserwowałam przejeżdżające samochody, zanim odważyłam się otworzyć jego drzwi. O tym, że będzie miał kierownicę z prawej strony, wiedziałam od początku, to, że będę musiała zmieniać biegi lewą ręką, uświadomiłam sobie dzień wcześniej. Ale nie wpadłam na to, że również i ronda objeżdża się tu odwrotnie. – Nie martw się – pociesza mnie rodak. – Ja rok po przyjeździe wjechałem na rondo od „polskiej” strony. Wszystko przed tobą!
Biorę kluczyki do ręki, otwieram samochód i zamiast kierownicy chwytam powietrze. Cóż, pierwsza pomyłka…

SZKOŁA JAZDY
Od Milltown, ok. 100 km od Cork, droga staje się węższa i coraz bardziej kręta. W Polsce każdy z tych zakrętów anonsowałby znak ostrzegawczy. Tutaj, jeśli już taki znak się pojawia, to znaczy, że NAPRAWDĘ będzie ostry zakręt, jeśli na asfalcie widać napis „slow” (zwolnij), to znaczy, że NAPRAWDĘ trzeba zwolnić. Jeśli droga rozszerza się, tworząc niewielki taras widokowy, NAPRAWDĘ trzeba się zatrzymać – dla niesamowitych widoków! Kilkadziesiąt metrów niżej morskie fale uderzają w brzeg. Jestem tylko ja, góry, szalejące morze i kolorowe owce majestatycznie przeżuwające kępy trawy. Czasem zdobią je delikatne plamki jaskrawej farby, czasem „upaprane” są w niej po uszy. Ta mało subtelna charakteryzacja nie jest wyrazem ekstrawagancji ich właścicieli. Dzięki temu gospodarze są w stanie odroźnic swoje owce od innych pasących się na tym samym pastwisku. Na horyzoncie widzę plażę, która piaszczystym jęzorem wdziera się w morze. Tam jest Inch. W Sammy’s Pubie zamawiam kawę. Pytam kelnerkę o drogę do Dingle. Niestety. Dziewczyna pracuje tu dopiero od kilku dni, jeszcze nie zna okolicy. – Ale na pewno pomoże ci mój szef – mówi. Za chwilę wchodzi Sammy. – Skąd jesteś? – pyta. – Z Polski. – To dlaczego rozmawiałyście ze sobą po angielsku? Ewa tydzień temu przyjechała z Białegostoku.

NIEZWYKŁY „OBYWATEL”
Miasteczko Dingle swą sławę zawdzięcza najdalej wysuniętemu w morze obywatelowi miasta – delfinowi Fungi. Towarzyski ssak chętnie pływa i bawi się z hurtowo przywożonymi do niego na środek zatoki turystami. Jeśli delfin nie ma ochoty się pokazać, na pocieszenie pozostaje wizyta w Dingle Ocean World. Dingle jest angielską wersją celtyckiego słowa Dhuibhne, które po raz pierwszy zapisano w staroceltyckim alfabecie ogham ok. V w. n.e. Było to jednocześnie imię bogini płodności i nazwa zamieszkującego te tereny plemienia. Można je odczytać na kilku spośród 70 zachowanych kamieni ogham. Dwa lata temu rząd postanowił wrócić do wersji celtyckiej. W ten sposób miasto o wyrobionej marce, stało się nic nikomu niemówiącym Dhubihne. Mimo że Dingle jest jednym z ostatnich miejsc w Irlandii, gdzie mówi się po irlandzku, jego mieszkańcy wciąż nie zaakceptowali zmiany.

KAMIENNE OSADY
Jadąc w stronę Dunquin, co chwilę mijam kamienne chatki Clochans, samotnie wznoszące się wśród pastwisk, na zboczach gór. Te niepozorne budowle w krajobrazie półwyspu Dingle obecne są od 5 tys. lat. Ułożone z kamieni w formie zwężającego się ku górze cylindra, kształtem przypominają pszczele ule, stąd ich angielska nazwa – beehive houses. Budowlę zwieńcza ułożony na szczycie jeden kamyk. W Fahan zachowała się cała wioska takich domków. Podchodzę do kasy. Bilet kosztuje 2 euro. Wyciągam monetę… – Daruj sobie. Idzie burza, nic nie zobaczysz – mówi bileter. – Przecież jeszcze nawet nie kropi, może zdążę przed deszczem? Pan podniósł do góry palec, jak robią to marynarze sprawdzający kierunek wiatru. – Nie zdążysz… ale możesz schronić się w chatce – dodał po chwili namysłu. Trzy minuty później zerwała się ulewa. W ostatniej chwili wbiegłam do jednego z domków. Choć ściany zbudowane są z luźno ułożonych kamieni (do budowy nie użyto żadnego spoiwa), nie spadła na mnie żadna kropla! – Mimo słusznego wieku „still
waterproof” – myślę z uznaniem. Kilka kilometrów dalej na krawędzi urwiska majestatycznie wznosi się kolejna kamienna budowla – najlepiej zachowany w Irlandii Dun Beag (tzw. mały fort) z epoki żelaza. W doskonałym stanie są fragmenty otaczających go niegdyś wałów ziemnych i grubego na ponad 6 metrów kamiennego muru. Sercem twierdzy był niewielki clochain. Znowu, choć kamieni nie związano żadnym spoiwem, konstrukcja przetrwała blisko tysiąc lat! Jedna z teorii mówi, że tutaj mieszkańcy okolicznych terenów szukali schronienia dla siebie i swojego dobytku podczas najazdów. Choć jak do tej pory nie odnaleziono tu żadnych śladów walki i dowodów na to, że fort kiedykolwiek został zdobyty.

WIOSKI DUCHÓW
Nieco za Ventry mijam kolejne ruiny kamiennych chałupek. Tym razem nie są to clochains, lecz malutkie domki. – Zwykła opuszczona wieś – myślę. Bo kto dziś chce mieszkać w jednoizbowych chałupach bez żadnych wygód? Jednak historia ich mieszańców jest nieco inna… W 1845 r. ziemniaki, podstawowy składnik pożywienia Irlandczyków, dotknęła zaraza. Zapanował wielki głód, który w ciągu następnych trzech lat pochłonął 1,5 min ludzkich istnień, a 2,5 min zmusił do emigracji, głównie do USA. W efekcie liczba mieszkańców Irlandii z 8 min spadła do 4 min. W tym czasie z irlandzkich portów do Londynu odpływały statki po brzegi wypełnione zbożem… Zachowane do dziś „famine cottages”, jak ta nieopodal Ventry, są ponurym pomnikiem tamtych czasów

WYSPY, WYSPY, WYSPY…
Siadam na murku oddzielającym drogę od przepaści i spoglądam na wyłaniające się z morza wyspy Skelling Michael. Zamykam oczy i widzę św. Brendana, jak staje obok mnie i we mgle wypatruje Wysp Szczęśliwych. Niestety wzrok nie sięga wystarczająco daleko. Mnich postanawia zatem ogarnąć horyzont ze szczytu najwyższej na półwyspie góry. Idzie drogą przez Kilmalkedar. Tam pozdrawia zakonników, którzy kamień po kamieniu wznoszą Gallarus Oratory (czas dla tej budowli był łaskawy, jest najlepiej zachowanym kościołem wczesnochrześcijańskim w Irlandii). W końcu dociera na szczyt góry dziś zwanej Brendan Mountain i dostrzega na zachodzie zarys odległego lądu. Na jego spotkanie Brendan wyruszył wraz z kilkunastoma mnichami. Ich przygody opisano w książce „Navigatio Brendani” w VIII w. (ok. 200 lat po wyprawie). Był to książkowy hit swych czasów. Dziś niektórzy naukowcy przypuszczają, że Brendan trafił do Ameryki. Nie mam takich ambicji jak on. W tej chwili wystarczyłaby mi przeprawa na Skelling Michael, aby zobaczyć ruiny klasztoru z ok. IX w. Niestety nie mam szczęścia – prom kursuje od maja do października i tylko przy sprzyjającej pogodzie. Dziś żaden statek nie wyruszał z portu.
Pogoda uniemożliwia mi też przeprawę na wyspy Blasket. Ostatni mieszkańcy wyprowadzili się stąd w 1953 r. Pozostawili po sobie domostwa, które przekształcono w niewielkie muzeum oraz spisane po irlandzku wspomnienia. Jedną z tych książek-„Islander” Tomasa Ó Criomhthaina – przetłumaczono na 34 języki, w tym również na polski. W Dunquinie na cześć mieszańców Great Blasket zbudowano centrum kulturalne, w którym odbywają się wystawy, koncerty, pokazy filmów i kursy irlandzkiego.

OSTATNI ŁYK PIWA
Kiedy ponownie mijam tabliczkę z napisem Dingle, zapada zmierzch. Idę do pubu na ostatnie piwo przed powrotem do domu. Przy sąsiednim stole siedzą panowie w wełnianych czapkach i… nie rozmawiają po angielsku. Melodia wypowiadanych słów jest nieco gardłowa… Nie wierzę własnym uszom! Tak. To irlandzki! Nareszcie słyszę język, którym mówiły do mnie inskrypcje na kamieniach. – Skąd jesteś? – pyta jeden z nich. – Z Polski. – Ale gdzie mieszkasz? – W Warszawie. – Ale gdzie mieszkasz w Irlandii. W Cork? Jeszcze kilka razy powtórzyłam, że mieszkam w Warszawie. Ale i tak mi nie uwierzyli, że istnieją jacyś Polacy, którzy nie mieszkają w Irlandii. Na szczęście zmienili temat. – Czy wiesz, że po raz pierwszy od wielkiego głodu w Irlandia ma 5 min (w tym 2 min imigrantów, wśród których największą grupę stanowią nasi rodacy)? A ilu mieszkańców ma Polska? Nigdy nie zapomnę wielkości jego oczu, kiedy usłyszał liczbę 40 min. Spokojnie. Niektórzy przyjadą tu turystycznie…

INFO
Dojazd: z Polski do Cork dolecimy tanimi liniami lotniczymi AerLingus i Wizzair. Samochód można wypożyczyć bezpośrednio na lotnisku.
Nocleg: Castelwood House, Dingle Nocleg od 45 euro za osobę www.castlewooddingle.com
Po drodze: fabryka ceramiki Luisa Mulcahy, Ballyferriter. Oprócz zakupów, można zwiedzić wytwórnię oraz wziąć udział w warsztatach ceramicznych.
Muckross House & Garden, Killarney: Jeden z najpiękniejszych pałaców w stylu wiktoriańskim w Irlandii.
Kamienie Ogham, Dunloe: kamienie z wyrytymi po irlandzku tekstami z III wieku: www.discoverireland.com

Tekst: Dorota Chojnowska

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze marzec 2009 na str. 40-45.