Rozmaite są tempa rozwoju poszczególnych krajów i narodów. Jedne czynią to szybciej, inne wolniej. Rozmaita jest również szybkość postępu i tego, co w konsekwencji on przynosi. Przykładem niech będzie siedemnastowieczna Rosja.

Kraj leżący do tamtych czasów niejako na uboczu cywilizacyjnych przemian Europy. Wszystko docierało tu ze znacznym opóźnieniem, czego najlepszymi dowodami są przyjęte za nazwy własne nazwy produkujących dane przedmioty firm. Często daje się takie przykłady jak Royal – fortepian, czy miacz – piłka. W języku polskim również zdarzają się takie dziwadła – rower, ksero czy też nazywanie „wstydliwych chorób” imieniem „choroby francuskiej” lub w potocznym języku „francą”. Język rosyjski dla choroby wenerycznej zarezerwował nazwę „choroby polskiej”. A ma to swoją dość odległą i całkiem nie byle jaką historię.

Do połowy XVII stulecia leżąca na skaju Europy Rosja rzadko utrzymywała jakieś bliższe kontakty z pozostałą częścią kontynentu. Żyła sobie swoim własnym, może trochę powolnym tempem, ograniczając się czasami do mniejszego lub większego konfliktu z Litwą, jedynym wówczas swoim zachodnim sąsiadem.
Mająca swoje wschodnie proweniencje całkowita zależność kobiet od swoich mężów i ojców była w ówczesnej Rosji normą. Panny znajdowały się pod całkowitą i niezwykle ciężką władzą ojcowską i nie były niczym innym, niż faktycznymi więźniami. Wyjście za mąż niewiele w ich sytuacji zmieniało – poza strażnikami. Teraz był nim mąż i teść. Dom mogły mężatki opuszczać wyłącznie za przyzwoleniem męża – w zakrytych bryczkach latem, zimą zaś na saniach – zawsze jednak w towarzystwie licznej służby. Wg Anglika Struysa, który spędził w Rosji wiele lat, kobiety „proste korzystają ze znacznie większej swobody”.

Angielski lekarz cara Aleksandra Collins niejednokrotnie podkreślał w swych zapiskach zależność kobiet, podając przykład pobicia i zamordowania żony przez pewnego kupca, który nie poniósł za ten czyn nawet najmniejszej kary – zgodnie z obowiązującym w Rosji prawem nie karano „za zabójstwo żony lub niewolnika, jeśli zabójstwo to było karą za występek”.

W tak ortodoksyjnym społeczeństwie nawet seks był w zasadzie reglamentowany, jeśli nie liczyć panien często „bałamuconych” przez swych wyżej urodzonych właścicieli, ale w owych czasach działo się tak w zasadzie wszędzie na szerokim świecie, więc i mówić o tym nie trzeba. Swoistą osobliwością ówczesnej Rosji, co zgodnie odnotowują współcześni, był przedziwny zwyczaj obowiązkowej defloracji panny młodej przez teścia. Zwyczaj tzw. snochactwa przetrwał zresztą w niezmienionej formie na Huculszczyźnie aż do początków wieku XIX i – zgodnie z ówczesnymi wierzeniami – miał za zadanie nie tylko „wypróbowanie” zalet przyszłej synowej, ale także wiązał się z obowiązkiem przekazania wchodzącej do rodziny nowej osobie całej tradycji i zwyczajów panujących w rodzie.
Z Zachodem i związanymi z nim „przekleństwami” zetknęli się Rosjanie dopiero podczas polskiej interwencji i walki Zygmunta III Wazy o tron moskiewski. Doświadczyli nie tylko rabunków, ciosów, ale i licznych gwałtów rozpasanego żołdactwa. Nie dało się również uniknąć gwałtów w potocznym tego słowa znaczeniu, a to z kolei rodzić zaczęło bardzo określone konsekwencje. W połowie siedemnastego stulecia doszło do rosyjskiej kontrakcji i wojska kniazia Chowańskiego – tego, którego z takimi sukcesami podchodzić miał sienkiewiczowski Kmicic – zajęły praktycznie cała Litwę. Nic już nie było w stanie zatamować rozwoju chorób wenerycznych. Stały się one wówczas w Rosji nieomal powszechne.

Collins – lekarz wszakże – w charakterystycznie dowcipny dla siebie sposób notuje: „Pani Lues Venera znana jest także w Polsce, tak samo jak w kraju, z którego pochodzi. [Zna ją] zarówno dwór, jak i cała Polska. Zdobywszy Wilno i wiele innych pogranicznych miast i województw Polski, Rosjanie wzięli również do niewoli panią Lues Venerę i zdaje się, że dłużej będą nią władali niż zdobytymi miastami. Przed tą wojną choroba nie była tu znana przez tysiące lat. Ale przeniknąwszy do takiego kraju jak Rosja, choroba ta tak głęboko zaryła się jak borsuk, że wygnać ja można nie inaczej jak tylko oszczepem i ogniem.”
Tak więc aż do czasów Piotra Wielkiego na carskim dworze królowały dwa polskie – jakby to można dzisiaj powiedzieć produkty eksportowe: mowa, która posługiwał się cały ówczesny establishment oraz „choroba”, która okazała się być o wiele bardziej demokratyczną.

Tekst: Krzysztof Łukaszewicz

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze lipiec 2005.