Któż nie słyszał o Częstochowie… Przecież Matka Boska, Jasna Góra, pielgrzymki, obrona przed szwedzkimi zastępami… Ale o dziwo jest to już praktycznie wszystko, co przeciętny śmiertelnik o tym mieście-sanktuarum powiedzieć może. Podobne kłopoty dotyczą również i tych co się “zawodowo” trudnią poznawaniem i opisywaniem świata… Wszystko tu bowiem jest jakieś inne, bardziej wyniosłe i pełne tajemnic, których nie ich rozjaśniają ich nawet te rąbki, które już zdążono przed ludźmi uchylić.

Nic wic dziwnego, że z tak dużym zapałem wziąłem udział w kolejnym study-tour, organizowanym przez kierowaną przez Grzegorza Chmielewskiego regionalną organizacje turystyczną, który od lat z niezłomnym uporem usiłuje przekonać nas wszystkich iż Śląsk to nie tylko dymiące kominy i kopalniane szyby czy pokryte gruba warstwa sadzy „familoki”.

Powoli się już to mu chyba udaje… ale na brak pracy długo jeszcze nie będzie mógł narzekać. Tym razem pogoda nam nie dopisała. Poprawiła się dopiero w dniu ostatnim, gdy zawitaliśmy do Częstochowy. Po wyjściu z Muzeum Przemysłu Zapałczanego mieszczącego się w cały czas działającej fabryce była już piękna.
Zapałek używam sporadycznie, pomny jednak nienajlepszej sławy miejscowego produktu postanowiłem skonfrontować to, co pamiętam z rzeczywistością. Byłem rozczarowany, bo zapaliła się każda z 48 znajdujących się w pudełku!

czarna-madonna

Następnym etapem naszej peregrynacji był jasnogórski klasztor, jeszcze dzisiaj zachowujący niezwykle wiele elementów obronnych dawnej warowni, która się nie raz musiała opierać przed łakomie zerkającymi na zgromadzone tu skarby rabusiami.
O tej paskudzie, generale Millerze pamięta każdy czytelnik sienkiewiczowskiego „Potopu”. We wrześniu przypomną mu go jeszcze nie tylko liczne uroczystości, ale i plenerowa impreza „Oblężenie Jasnej Góry” jaką władze miejskie z okazji 350-lecia tamtego wydarzenia ku radości turystów i mieszkańców starają się przygotować.
Akurat Milerowi zajęcie bronionej przez paulinów z księdzem Kordeckim na czele, garstkę miejscowej szlachty i kilka tuzinów chłopów twierdzy się nie udało, a to co wywołał swymi działaniami szerokim echem rozeszło się po kraju całym i spowodowało wzrost antyszwedzkiej opozycji, ludowe powstanie i powrót na tron króla-wygnańca, który i tak nie długo zagrzał już na nim miejsca.

Ale jasnogórski klasztor rabowali nie tylko obcy. Za panowania Jagiełły zrobili to miejscowi bandyci bezczeszcząc przy tym sanktuarium, zaś na początku wieku dwudziestego profanacji dopuścił się jeden z zakonników. Były chwile smutku, były i radości jak choćby ta w owym 1655 roku, kiedy to spodziewający się szwedzkiej akcji „diabeł wcielony”-Wereszycki, łotr co się zowie, nie znoszący żadnych nad sobą panów ofiarował obrońcom tak im wówczas potrzebne armaty.

CZ_ST149

Tym razem mieliśmy rzadką doprawdy okazję zwiedzić nie tylko ogólnie dostępne miejsca, ale i najciekawsze i zupełnie nieznane z biblioteką klasztorną na czele, gdzie przechowana jest najbogatsza chyba w Polsce kolekcja średniowiecznych kodeksów i starodruków. Jak wielkie skarby się tam kryją nie wie chyba nikt, nawet sami mnisi, którzy nie zakończyli jeszcze dokładnej inwentaryzacji swych skarbów. Mnie smucił jednak dość obcesowy stosunek oprowadzającego nas niemłodego już braciszka do zaklętej na kartach przeszłości, który bezcenne strony przerzucał nie dość, że goła ręką to jeszcze śliniąc co jakiś czas „ku swej wygodzie” palce.

 

Tekst: Krzysztof Łukaszewicz

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze Lipiec 2005.