Mieszkańcy Bretanii pochodzą od tych Celtów, którzy wyparci na Wyspy Brytyjskie nie zasmakowali w tamtejszym klimacie i po jakimś czasie powrócili na kontynent. Nie są to więc zwyczajni galoromanowie, do jakich przywykliśmy, mówiąc o Francuzach.

Różnią się przede wszystkim obyczajami, tradycją i językiem. Tak bardzo, że w okresie ostatniej wojny niemieccy specjaliści od narodów usiłowali z Bretanii „wykroić” nawet osobną prowincję, nie mającą związku z resztą ziem strefy okupowanej. Nie do końca skutecznie, ale działania te przypomniały wielu Bretończykom o odmiennych, niż w reszcie Francji, rodowodach.

Nie ma chyba drugiego takiego miejsca w Europie, gdzie jeszcze teraz, na początku trzeciego tysiąclecia, przywiązuje się aż tak dużą wagę do legendarnej i mistycznej przeszłości jak tu, na tym najdalej wysuniętym w kierunku Atlantyku półwyspie francuskim. Nic więc dziwnego, że nieomal za każdym kamieniem kryją się jakieś opowieści, a wróżki i syreny spotkać można w każdym zagajniku i zatoczce. Prym wiedzie Morgana, mistrzyni iluzji, która jednak sama takim iluzorycznym miłościom uległa, a porzucona w końcu zarówno przez Lancelota, jak i Guyomarda zamykała niewiernych kochanków w Val sans Retour -Dolinie bez Powrotu w magicznym lesie Brocaliande. Dzisiaj nie ma już magicznego lasu, bowiem wygnane stąd przez ludzi wróżki wylały takie morze łez, że pochłonęła go zatoka Morbihan. Mniej jest też wróżek, ale-jak dawniej – nie brakuje smoków i diabłów – niegdyś bezlitośnie trzebionych przez misjonarzy i zawsze pomocnych im rycerzy, a dzisiaj stanowiących chlubę i dumę Bretanii. Opowieści o nich można tutaj usłyszeć na każdym kroku. Wystarczy tylko wsłuchać się w głosy, jakie wieczorem docierają z wrzosowisk, pól i kamieni.

Osobliwym fragmentem starych armorykańskich legend jest Ankou – ubrany w czarny kapelusz i drewniane saboty szkielet przypominający naszą Kostuchę. Oprócz kosy ciąga on nocami za sobą niemiłosiernie skrzypiący wózek. Jak dokładnie wygląda, nie bardzo wiadomo.Ci, którym udało się wyjść obronną ręką ze spotkania z nim wolą o tym nie mówić, w obawie by raz na zawsze nie zabrał ich ze sobą z tego świata. Ciekawi wyglądu Ankou mogą natrafić na jego konterfekty zwiedzając bretońskie kościoły czy przyglądając się wizerunkom z licznych tu dróg krzyżowych.

Dzisiejsza Bretania to prawdziwe turystyczne zagłębie przyciągające przybyszów starymi legendami, tajemniczymi zamkami czy urzekającym krajobrazem, który wabił tu niegdyś rzesze lepszych i gorszych malarzy, w tym wielu Polaków, których dorobek przypomniało ostatnio warszawskie Muzeum Narodowe. Bretania to także miejsce, gdzie poławia się słynne we francuskiej kuchni małże. To przede wszystkim 650 km plaż, romantycznych zatok, licznych portów i marin, a także kilkudziesięciu golfowych pól, które jak magnes przyciągają rzesze spragnionych wypoczynku. Coraz częściej są wśród nich i Polacy rezygnujący często z ciepłych kierunków na rzecz pobytu w urzekających tradycją i osobliwością zaczarowanych miejscach tego francuskiego półwyspu.

I jeszcze jedno. W Bretanii nie jada się tego, z czym Polakom ta kraina się kojarzy. Są ryby, ostrygi i podawane na co najmniej sto jeden sposobów naleśniki, ale fasolki… nie, fasolki tu się raczej nie jada.

Tekst: Krzysztof Łukaszewicz

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze Marzec–Kwiecien 2005.