Legenda o dawnych niespokojnych czasach, pełnej westchnień wędrówce, wielkiej miłości i cudownej mocy pierścienia. Działo się to wszystko niesłychanie dawno temu, gdy jeszcze większość pomorskich ziem porastały, pełne dzikiego zwierza nieprzebyte lasy, a „wizyty” skandynawskich piratów bywały więcej niż chlebem powszednim. W tych niespokojnych czasach przyszło żyć staremu grafowi Wilhelmowi z synem Gustawem, jego piękną żoną Klarą, w której płynęła gorąca krew Wikingów oraz przecudnej urody wnuczką Charlottą. Jej to właśnie matka zostawiła ów pierścień, sama ruszając w drogę szukać śladów zaginionego męża.

I jak to w legendach bywa Charlotta, gdy tylko dorosła wraz z niewielki orszakiem sama zaczęła poszukiwania teraz już obojga rodziców. Przewodnikiem miał być ów pierścień prowadzący drogami i bezdrożami całego Pomorza, aż wreszcie kiedyś w środku pradawnego lasu pierścień zaczął emanować przedziwnym blaskiem, a oczom strudzonych wędrowców ukazało się położone w uroczej zielonej dolinie jezioro. Nazwano dolinę imieniem grafianki. Pobliskim źródłom nadając imiona Zdrowia, Ukojenia i Obfitości. W tym zaczarowanym miejscu Charlotta odnalazła swą matkę, a wieść o cudownym spotkaniu lotem ptaka obiegła rychło całe Pomorze. Niebawem wyjaśniły się i losy ojca – grafa Gustawa, więźonego przez pirata Jarla Hansena, którego syn nie tylko bez pamięci zakochał się w Chrlottcie, ale i przekonał ojca do innego niż dotąd traktowania swego teścia. I wszystko to zapewne byłoby wyłącznie piękną legendą, o której można by przeczytać w starych książkach lub usłyszeć z ust babci na dobranoc, gdyby… gdyby latem 2002 roku nie rozpoczęto remontu starego młyna w Zamełowie. Pod gruzami wiekowego muru robotnicy znaleźli gliniany dzban, a w nim bursztynową szkatułkę, w której ukryty był złoty pierścień z wizerunkiem jednorożca. Nie należy się dziwić zaskoczeniu znalazców, bowiem pierścień ów najwyraźniej żył życiem własnym emanując przedziwną mocą, niosącą stłumione przez wieki szepty, westchnienia i cienie zapomnianych już dawno wydarzeń.

Dolina w krainie domów w kratę
Wakacje spędzaliśmy nad morzem, jednak pogoda nie sprzyjała zażywaniu słonecznych kąpieli, a bardziej skłaniała do zwiedzania okolicznych barów. Właśnie w taki typowo „barowy” dzień zadzwonili do nas znajomi, których wakacyjne wojaże zawiodły, aż pod Słupsk do miejsca zwanego Doliną Charlotty. Dzieliło nas tylko 40 km, więc bez zastanowienia ruszyliśmy w drogę.
Już sama nazwa „Charlotta” brzmiała wystarczająco dostojnie, by skusić nas do odwiedzin. Okazało się, że ta tajemnicza Dolina Charlotty położona jest nad rzeką Słupią pomiędzy Strzelinkiem, Bydlinem i Gałązinowem, w odległości 8 kilometrów od nadmorskiego kurortu Ustka.

Dojechaliśmy w okolice Strzelina, gdzie udało się nam zlokalizować znak z głową jednorożca, co wskazywało, że jesteśmy na dobrej drodze, ale wąski dukt i wąwozy nie do końca przekonywały, że gdzieś tam jest ludzka osada. Tym bardziej, że przez brukowaną drogę przelewał się potok! Czy na pewno to tu?! To pytanie wydawało się jak nigdy na miejscu.

Pokonaliśmy strumień i gdy wjechaliśmy na wzniesienie naszym oczom ukazała się duża polana, z zabudowaniami w „kratkę”… Wtedy przyszło olśnienie. Przecież jadąc zgodnie z „instrukcja” już dużo wcześniej powinniśmy zauważyć, że trafiliśmy do „krainy domów w kratkę”. Jak nas później poinformowano „kratka” to tradycyjna forma architektoniczna Pomorza zwaną też budownictwem szachulcowym, w którym drewnianą konstrukcję budynku wypełnia się cegłami.

Wysiedliśmy z auta i…nagle z zabudowań, wyłonił się wielki kudłaty zwierz, który ruszył w naszym kierunku! i i Cóż to? Uciekać czy stać nieruchomo, a może po prostu podejść i pogłaskać? Niebawem się okazało, że trzecia opcja była najwłaściwsza. Krowa szkocka. Jej długa brązowa sierść nam mieszczuchom kazała bardziej w niej widzieć groźnego żubra niż poczciwa krasulę. Zwierząt jest tu znacznie więcej. Tuż obok głównego budynku, za ogrodzeniem pasą się bielutkie kózki i przypominające miniaturowe dziki świnki. Nieco dalej żeruje stadko płochliwych danieli.

W czasie zwiedzania otaczającego pensjonat terenu cały czas towarzyszył nam osiołek oraz para kucyków, które – jak opowiadali gospodarze – „kochają wszystkie zwierzątka i siebie nawzajem”, cokolwiekto znaczy. Kucyki nie gardzą także dobrym piwkiem, wiec trzeba uważać, aby nagle nie mieć wspólnika do kufla.

Apartamenty gościnne pensjonatu umieszczone są nad budynkiem stajni. Nie dziwi więc, iż każdy z nich został nazwany imieniem konia, którego portret zdobi wnętrze pomieszczenia. Wewnątrz drewno, drewno i jeszcze raz drewno, które w połączeniu ze ścianą „w kratkę” stwarza niepowtarzalny klimat i gdyby nie telewizor z satelitą i telefon, można się poczuć jak dziewiętnastowieczny pomorski pan na włościach. Zamiast oglądania TV polecam widok z okna lub tarasu, z którego widać rozległą polanę, na której pasą się konie, a nad ranem żeruje leśna zwierzyna.

W Dolinie Charlotty można nauczyć się jeździć konno, na lonży lub w maneżu. Wyjechać w teren zarówno w siodle, jak i bryczką. Można również łowić ryby na świetnie przygotowanych łowiskach na rzece Słupi obfitującej w łososie, trocie, a także przeżyć nie lada emocje podczas kajakowego spływu.

Do tego rewelacyjna domowa kuchnia, prosta i wykwintna zarazem i ten świeżo pieczony wiejski chleb, którego zapach budzi o poranku, aby wstawać już na śniadanie. Nie można się dziwić, iż przyjeżdżają po niego ludzie nawet ze Słupska. Do tego smalec, ryby na tysiąc smaków i sposobów oraz rozpływająca się w ustach dziczyzna…. Po takiej kulinarnej rozpuście warto wsiąść na rower, by zrobić parę kilometrów.

Żal jest się rozstawać z tą uroczą doliną – miejscem dla tych wszystkich, którzy łaknąc ciszy, spokoju, rodzinnej atmosfery i bliskości natury pragną również wygody. My odczuliśmy to szczególnie wracając nad deszczowe morze, gdzie pośród tłumów wczasowiczów przyszło nam szukać drobin prywatności.

Tekst: Monika Walenko, Robert Brzozowski

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze Październik 2005.