Rok 2006 jest rokiem dwóchsetlecia przysięgi złożonej przez Francesco de Mirandę, który – jak nasz Kościuszko – deklarował, że nie ustanie w wysiłkach, póki latynoamerykańskie kolonie nie zrzucą hiszpańskiego jarzma. Niestety nie było dane mu tego dożyć, bowiem zmarł niemalże w przededniu zwycięstwa irrendy w hiszpańskim więzieniu. Jego dzieło kontynuował z uporem i powodzeniem Simon de Bolivar – el Libertador, którego nazwisko znalazło się przynajmniej w dwu oficjalnych nazwach państw amerykańskich: Boliwii i Boliwariańskiej Republiki Wenezueli.

Dzisiejsza Wenezuela jest piątym na świecie producentem ropy naftowej i przez lata cafe zupełnie jej to wystarczało, zaś władze w zasadzie nie dbały o rozwój innych dziedzin przemysłu. Miało to oczywiście poważne skutki dla ludności, ale też w dużej mierze przyczyniło się do zachowania nienaruszonego ręką ludzką krajobrazu, o jakim wiele pobliskich państw może tylko marzyć. Dopiero wiek XXI zwrócił uwagę Caracas na niewyobrażalne piękno rodzimej przyrody, bożego daru, którego zmarnować nie wypada. Powołano nawet specjalne ministerstwo, którego zadaniem jest promocja ponad 1500 kilometrowego pasa karaibskich wybrzeży, wspaniałych krajobrazów interioru ze słynnym wodospadem Angel na czele oraz szlaków wiodących przez najbardziej zachwycające tereny.

Na początek trochę o przeszłości
Zaczęło się od Kolumba, który odkrył Amerykę licząc przy tym, że zrobi interes swojego życia. Owszem, wszedł do historii, ale z dziedzicznego namiestnictwa nowo odkrytych, które sobie zagwarantował w umowie z władcami Kastlii nic nie wyszło, został bowiem – mówiąc dzisiejszym językiem – wyrolowany. Władzę zaś w imieniu korony zaczęli sprawować zwykle krwawi konkwistadorzy i wicekrólowie, których jedyną obsesją było bogactwo gromadzone zarówno na rachunek Madrytu, jak i swój własny. Ponieważ na terenie dzisiejszej Wenezueli szlachetnych kruszców w zasadzie nie wydobywano, a ziemia była jedynie producentem kakao, przywykło się traktować te tereny jako kolonie drugiego rzędu. Wyodrębniono je jako osobną jednostkę administracyjną – wicekrólestwo Nowej Granady – dopiero pod koniec pierwszej połowy XVIII stulecia i to wyłącznie z przyczyn militarnych, bowiem ochrona ogromnego odcinka linii brzegowej ciągnącej się od Panamy aż po Trynidad była zdecydowanie łatwiejsza dla władz w Bogocie, niż w odległej Limie. Ostateczny podział ukształtował się dopiero po 1786 roku, kiedy to wyodrębniona została audiencja Caracas.

W tym jednak czasie Wenezuelczycy mieli zadawnione zatargi z koroną. Solą w ich oku był przede wszystkim monopol Kampanii Guipuzcoa, (1728) przeciw czemu dochodziło kilka kroć do buntów. W końcu osiemnastego wieku, gdy zadziałał przykład Stanów Zjednoczonych, których w walce o wolność wzięła udział liczna grupa Wenezuelczyków z Mirandą na czele, bunty przeciw dyktaturze metropolii stawały się nie tylko konieczne, ale wręcz „modne”.

16 marca 1781 roku czterech mieszkańców Socorro stanęło na rynku i przy biciu w bębny oznajmiło, że nie będzie płacić podwyższonych podatków. Gdy alkad próbował przekrzyczeć gęstniejący z każdą chwilą tłum, Manuela Beltran, zerwała obwieszczenie wicekróla, dając tym samym hasło do zbrojnego wystąpienia przeciwko ciemięzcom. Tak rozpoczęło się powstanie comunercas, którego nazwa pochodzi od comun – powstańczych komitetów. Ponieważ niewielkie siły wojskowe, jakimi dysponował wicekról nie były w stanie poradzić sobie z buntownikami, doszło do podpisania tzw. kapitulacji z Zipaquira, która przyznawała mieszkańcom prawo do buntu ilekroć postępowanie władz będzie im nie na rękę. Zachowane zostały powstańcze formacje wojskowe, a Kościołowi polecono drastyczne obniżenie pobieranych opłat za religijne posługi, w wypadku Indian opłaty te zniesiono zupełnie. Kreolom przyznano pierwszeństwo w ubieganiu się o funkcje publiczne. Bunt upadł, tak jak się narodził, bowiem sami powstańcy rychło stracili zainteresowanie aktywnym uczestnictwem w polityce, tym bardziej że w końcu musieli powrócić do pracy na roli.

Niebawem jednak to sama władza hiszpańska przyczyniła się do wzrostu nastrojów rewolucyjnych w dopiero co spacyfikowanej prowincji, wysyłając do Wenezueli, a nie jak wcześniej planowano Afryki, grupę republikańskich spiskowców (1797).
Jednak na czas prawdziwej rewolucji przyszło jeszcze lata cale czekać. 7 lipca 1811 pod wpływem płomiennego przemówienia Bolivara, Kongres Wenezuelski ogłosił Akt Niepodległości. W grudniu przyjęta została konstytucja Konfederacji Stanów Wenezueli. Niestety, splot całego szeregu zupełnie nieprawdopodobnych przypadków z tragicznym trzęsieniem ziemi, które dosłownie zmiotło z powierzchni ziemi Caracas (26.03.1812), przyczyniło się do klęski powstania. Miranda wylądował w hiszpańskim więzieniu, w którym w cztery lata później wyzionął ducha. Na wolności pozostał jednak zafascynowany Napoleonem trzydziestokilkuletni oficer Simon Bolivar, któremu to już niebawem wolność zawdzięczać będzie co najmniej połowa krajów Ameryki Łacińskiej.

Guerra a muerte
15.06 1813 Bolivar podpisał słynny dekret Guerra a muerte (walka na śmierć i życie). Niestety i ten zryw zakończył się porażką, ale Bolivar nie zrezygnował i w 1819 roku wywołał kolejną insurekcję. Ta była już początkiem końca hiszpańskiego panowania w Latynoameryce. 6 sierpnia 1824 roku szarża kawalerii republikańskiej w dolinie Janin w bitwie, w której nie padł ani jeden strzał, zmiotła jazdę hiszpańskiej regularnej armii generała Cantaraca, zaś 9.12.1824 pod Ayacucho na andyjskim płaskowyżu sromotną klęskę poniosły regularne siły hiszpańskie. Ameryka była wolna.

6.08.1825 proklamowała niepodległość Republika de Bolivia. Utworzona została również Wielka Kolumbia, która już wkrótce, w wyniku wewnętrznych sprzeczności i ambicji lokalnych polityków, rozpada się na szereg państw. W 1829 roku wyodrębniła się Wenezuela, łamiąc ostatecznie iluzoryczną jedność Państw Boliwariańskich
19 grudnia 1830 roku w osamotnieniu, nędzy i niezrozumieniu zmarł Simon Bolivar-jeden z najwybitniejszych ludzi XIX stulecia.

Wenezuelę czekał jednak jeszcze bardzo długi i ciężki okres, by stała się naprawdę samodzielnym państwem. Wielką w tym przeszkodą był choćby dynamiczny rozwój USA, które szybko stały się regionalnym mocarstwem, doskonale i szybko opanowując kolonialne metody sprawowania rządów praktykowanych przez byłe metropolie. Ta zresztą gospodarcza i polityczna dominacja Waszyngtonu trwa po dziś dzień, budząc jednak coraz silniejszy sprzeciw innych amerykańskich państw.

Muévete por Venezuela
Wenezuela to kraj niezwykłych atrakcji turystycznych – kraj jednocześnie Karaibów i Amazonii, w którym malownicze laguny i romantyczne morskie brzegi sąsiadują z pierwotną zielenią tropikalnych lasów, a wysokie, nieprzebyte góry stoją na straży żyznych dolin, pięknych jezior i rwących, tajemniczych rzek.

Zwiedzanie Wenezueli należy rozpocząć znad jeziora Maracaibo. Doskonałym punktem startowym jest dziewięciokilometrowy most generała Rafaela Urdanety. Tu też zaczyna się jeden z czterech najważniejszych szlaków turystycznych, zwany Szlakiem Rozkoszy i wiodący z zachodu na wschód przez stany Zulia, Falcon – ziemię wiatrów, górski Yaracuy, nadmorski Carabobo, Aragua i Vargas, kończąc się w kakaowym Miranda.

Konkuruje z nim Szlak Przygody ciągnący się przez stepowe równiny dwu pór roku – okresu upałów i deszczy – i znanych z hodowli bydła stanów Apure (ten z Orinoko), Guarico, Cojedes, Portuguesa (ze słynnym sanktuarium Patronki Wenezueli Matki Boskiej z Coromoto) i Barinas. Zaczyna się w wapiennych wzgórzach otaczających San Juan de los Morros, kończy zaś położonym na skraju zachodu Esteros de Caaguan.
Jest jeszcze Szlak Tropików oferujący uroki i niespodzianki Amazonii, Anzoategui, Bolivar, Delta Amacuro, Nueva Esparta i Sucre z największym wodospadem świata – Skokiem Anioła, jak go się tu powszechnie nazywa, i Szlak Wyzwolicieli ściśle związany z działalnością Bolivara, Mirandy i braci Jacinto i Miguela Lara oraz Jose Felixa Ribasa – panteonu narodowych bohaterów Ameryki Południowej.

Dzisiejszy świat z każdym dniem robi się coraz mniejszy. To, co niegdyś wydawało się nieprawdopodobne i niezwykle trudne, dzisiaj jawi się nam często w zasięgu ręki. Tak samo jest i z Wenezuelą, bo chociaż jeszcze nie ma bezpośredniego połączenia lotniczego Warszawy z Caracas, coraz więcej naszych rodaków via Frankfurt, Rotterdam, Londyn czy nawet Nowy Jork wyrusza na podbój karaibskich tropików, jadąc tam nie po złoto, a po bogactwo przeżyć, wrażeń i wspaniałą opaleniznę.

Tekst: Krzysztof Łukaszewicz

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze Kwiecień 2006.