Człowiek niestety już taki jest, że najczęściej za swe niepowodzenia woli winić innych, niż doszukiwać się przyczyn w pobliżu siebie. Pod tym względem od wieków niewiele się zmieniło i nic nie wskazuje, by kiedykolwiek zmiana ta miała nastąpić. Nie inaczej jest z nadziejami i marzeniami czy modlitwami wznoszonymi codziennie do świętych patronów, aniołów i samego Pana Boga.

W czasach pogańskich bogów było co prawda więcej, ale brakowało świętych – ludzi, którzy w zamian za swe ziemskie zasługi trafiać mieli bezpośrednio do nieba. Krzepnięcie religii chrześcijańskiej oraz wzrastającą sprawność organizacyjna Kościoła, a przede wszystkim konieczność wyplenienia dawnych zabobonów spowodowała, że nowa religia starała się każde ludzkie siedlisko powierzyć opiece konkretnego świętego, czyniąc zeń patrona i niejako jemu zlecając bezpośrednią troskę o mieszkańców.
Pierwszym świętym patronem Opola, o jakim dotarły do nas wieści, był święty Wojciech i to właśnie jemu poświęcane były najstarsze procesje mieszkańców, odbywające się corocznie w dniu 23 kwietnia z kolegiaty św. Krzyża do kościoła na Górce. Kim był sam święty mówić nikomu chyba nie trzeba, lecz jego cichy i pobożny żywot – jak chcą go widzieć hagiografowie – nijak się ma do przygód, jakie w życiu zaznał nim poniósł męczeńską śmieć bezczeszcząc święty gaj Prusów. Tak więc patronował niepodzielnie Opolu przez stulecia. Do czasu…

Pożary wśród dawnej – w gruncie rzeczy drewnianej zabudowy miejskiej – nie należały do rzadkości. Nic więc dziwnego, że w wielu miastach obowiązywały bardzo kategoryczne i sumienie przestrzegane przepisy odnośnie posługiwania się ogniem. Zachowane po dziś dzień uchwały rad miejskich zabraniały na przykład darcia pierza po zmroku, poruszania się z nieosłoniętym światłem i nakazywały wygaszenie kominków na noc. Mimo drakońskich niekiedy kar grożących za nie przestrzeganie ówczesnych przepisów przeciwpożarowych, „czerwony kur” pozostawał nadal niezwykle dotkliwą plagą. Nie inaczej było i w Opolu. I tu lata liczono pomiędzy wielkimi pożarami. Ale mimo znacznej częstotliwości tego typu nieszczęść jeden z nich uznany został za szczególny. Wszystko zaczęło się koło południa upalnego piątku 28 sierpnia 1615 roku. Najpierw zajęło się zamkowe mieszkanie pisarza Jerzego Koblika. Mimo natychmiast podjętej akcji gaśniczej, ogień zaczął się rozprzestrzeniać. W płomieniach stanął miejski młyn, szpital, zabudowania ulicy Odrzańskiej, kolegiata Świętego Krzyża i… w końcu płonęło całe miasto. Ocalał tylko zamkowy młyn, prochownia i folwark na Pasiece.
Tak wielkie nieszczęście musiało jednak mieć swoich sprawców. Winną została więc żona onego Koblika, o której mówiono, że nie tylko nie święciła należycie dni świętych, piorąc, szyjąc i przędąc nawet w Wielkanoc, ale i w ów feralny piątek miała nawet piec gęś na ucztę dla swoich przyjaciół. Na próżno biedny pisarz zamkowy dowodził niewinności swojej połowicy. Okrzyknięto ją winną i małżonkowie w obawie o swe życiei zdrowie musieli szybko opuścić miasto.

Ledwo zdołano odbudować spalone siedziby, gdy w trzy lata później nowy ogromny pożar strawił pokaźny szmat miasta. Tym razem winą obarczono niejakiego Humańskiego.
Minęły kolejne cztery lata i dokładnie w tym samym feralnym dniu 28 sierpnia 1622 roku czerwony kur ponownie zaszalał nad Opolem. Miasto wraz z już jako tako odbudowanym kościołem św. Krzyża zgorzało doszczętnie. Tym razem jednak pożar przyjęto za boży znak, bo jakże inaczej oceniać tak dokładną zbieżność w czasie serii nieszczęść? Widać było wyraźnie, że święty Wojciech już niespecjalnie dbał o „swoje” miasto, dlatego też opiekę nad nieszczęsnym grodem postanowiono powierzyć kolejnemu świętemu. I takto święty Augustyn, jeden z ojców Kościoła, teolog i biskup został kolejnym patronem Opola. Odtąd też to właśnie ku jego czci, a nie Wojciecha ruszają co roku uroczyste sierpniowe procesje z Kolegiaty do dominikańskiej świątyni na Górce.

Opolski wybór okazał się ze wszech miar właściwym, a i wpływy nowego patrona okazały się być w niebiosach o wiele poważniejsze niż jego poprzednika, bowiem wielkie pożary ustały jak ręką odjął. Przynajmniej w dniu 28 sierpnia. Ale to już zupełnie inna historia….

Tekst: Krzysztof Łukaszewicz

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze maj 2006, pt. “Opowieść o czasach pradawnych, groźnych żywiołach, ludzkich nieszczęściach oraz opolskich patronach i świętych”.