Żyjemy szybko, od do: od projektu do projektu, od spotkania do spotkania. Tylko czasem czujemy, że czegoś nam brakuje, coś umyka. Codzienność zaczyna przypominać mamałygę, bez smaku, nużąco powtarzalną  – przydałaby się jakaś odmiana, taka pikantna przyprawa, choćby odrobina, na końcu łyżeczki, żeby życie miało smaczek… 

Odpowiedzią są mikrowyprawy, których propagatorem jest m.in. poszukiwacz przygód Alastair Humphreys. Proponuje krótkotrwałe wyjazdy w teren w poszukiwaniu wcale nie błahych przygód i doświadczeń. Minimum wyposażenia, maksimum oddalenia od cywilizacji i jak najbliższy kontakt z przyrodą. Kilkanaście, kilkadziesiąt godzin walki z przeciwnościami o własnych siłach i wracasz odmieniony, doładowany pozytywną energią. Gdzie, co i jak można przeczytać na blogu Humphreysa albo skorzystać z rad naszego rodzimego przygodowca Sławka Makaruka, który na swoim blogu propaguje mikrowyprawy w Polsce. Wystarczy zrzucić garnitur, dotrzeć za miasto, by zacząć… wędrówkę zarośniętą, niemożliwą do przepłynięcia rzeką. Makaruk opisuje jednodniową ekspedycję „Brokazonką” (rzeką Brok). Potrzebna jest pianka, nieprzemakalny worek i trochę odwagi. Krajobrazy toczka w toczkę jak z Niziny Amazonki. Dzikie koryto, wyzwania co krok, w sam raz na ekstremalny spacer po szyję w wodzie, przez błota, zwalone pnie i konary.

Polska obfituje w takie miejsca, nie trzeba jechać daleko i wydawać niemożliwej fury pieniędzy. Londonowski kawał (choćby kawałek) niedźwiedziego mięsa czeka tuż za progiem. Może to być nocleg na wiślanej wyspie, przeprawa przez rzekę, biwak w jaskini albo wyrypa w Puszczy Kampinoskiej.

W środku zimy wyruszamy na nartach biegowych z Sochaczewa do Warszawy, na azymut. Niewielkie plecaki, śnieżny i mroźny biwak – odrobina przygody tuż obok wielkiego miasta. Albo jesienny ultrabieg w tej samej puszczy. Startuję w sobotę po kolacji, biegnę całą noc i kawał dnia; w nogach mam 100 km i zdążam do domu na niedzielny obiad. Noc w lesie to cała gama intensywnych doznań, które pozostają w głowie mieszczucha na długo. Im trudniej, tym lepiej.

Dla kogo ta zabawa? W zasadzie dla wszystkich, choć jest w tym co nieco ryzyka, ale przecież o to chodzi. Coś dla pracowników korporacji i rodziców z dziećmi. Można wybierać łatwiejsze lub trudniejsze warianty. Niekoniecznie od razu walka o życie, na początek wystarczy spłynąć kajakiem i zabiwakować na dziko. Samodzielnie urządzić obozowisko, rozpalić ognisko, przygotować jedzenie, spędzić noc pod gwiazdami. Zamiast tradycyjnej cotygodniowej „wyprawy” do centrum handlowego.

Powodzenia!

http://slawomirmakaruk.natemat.pl