Tallin ma dwa oblicza. Pierwsze ukazuje się przybyszowi zwiedzającemu starówkę. Jego malowniczość podkreślają delikatnie historyczne akcenty, a wieczorami zręcznie zamontowane oświetlenie. Drugie poznaje każdy kto wjeżdża do estońskiej stolicy samochodem. Szczególnego zachwytu nie wzbudza, bo to blokowisko, podobne do warszawskiej Białołęki czy krakowskiego Kozłówka.

Nad starówką góruje zamek, świadek estońskich losów od bez mała tysiąca lat. Pną się w niebo wieże ratusza i ewangelickich kościołów, nadymają kopuły monumentalnego soboru wzniesionego przez cara Piotra I. A że starówka dotyka morza, panoramę zamykają portowe żurawie, a po falach Bałtyku sunie od czasu do czasu jakiś statek. Tallińskie stare miasto jest niewielkie, ale w zaułkach krętych uliczek kryją się liczne knajpki i sklepiki, często z pamiątkami i rękodziełem. Schludnym wyglądem przyciągają uwagę przytulone do murów twierdzy i klasztornych kompleksów targowiska.

Estońska nazwa Tallinn wywodzi się od słów taani linn,
oznaczających miasto duńskie.

Panny stylizowane
Ponieważ w Tallinie byłem późną jesienią, stragany zasłane były wyrobami z wełny – czapkami, szalikami, rękawicami, skarpetami… W epoce polarów i goreteksów, towary takie wyglądają nieco anachroniczne. Stanowią jednak swoiste 2 w 1. Są bowiem równie użyteczne co pamiątkowe, przez co cieszyły się sporym wzięciem. Estończycy są być może tradycjonalistami. Ale przybyszów takie rzeczy też ujmują. Przede wszystkim pełną wdzięku prostotą. Panny w długich czerwonych sukniach, wzorowanych na dawnych atłasowych strojach zamożnych mieszczek, obsługują rozrzucone po starówce wózki. Sprzedają prasę, prażone migdały i stylizowane upominkowe drobiazgi. Atmosfera starówki jest więc mocno butikowa, może nawet nieco teatralna. Ale ta część miasta tętni autentycznym życiem do późnej nocy, ponieważ z jej uroków korzystają zarówno przybysze jak miejscowi.

Ryby w brodzie
Estończycy noszą w sobie skandynawski spokój i nie silą się na ekstrawagancję. Owszem, w chwili uniesienia, zachwytu czy przy wznoszeniu toastów w gronie przyjaciół, wypowiadają charakterystyczny zwrot: dervisex! Wyrażają nim różnorodne, zazwyczaj pozytywne emocje. Jeszcze bardziej od lakoniczności, zaimponowała mi autoironia z jaką spoglądają na siebie, swój kraj i stolicę. Oto w zamienionych na muzeum zamkowych podziemiach, raczą zwiedzających krótkim filmem. Opowiada historię Estów i ich nadbałtyckiej stolicy. Narratorem jest zabawny animowany człowieczek. Stoi na skraju zagonu nieopodal miejskich murów. Wspiera się na widłach, a na głowie ma kapelusz jaki zwykli nosić rybacy. Buzię ma pyzatą, a w jego falującej brodzie baraszkują ryby. Szeroko otwartymi oczami spogląda na świat, ale w wydarzeniach uczestniczy raczej biernie. Tymczasem przez estońską ziemię przewalają się zbrojne zastępy Finów, Duńczyków, Niemców, Szwedów, Polaków, Rosjan… Zdobywają Tallin, zajmują miasto i port, ciągnąc zeń zyski. Po pewnym czasie opuszczają kraj – po dobroci lub ustępując przed siłą kolejnego z sąsiadów. Za każdym jednak razem miasto rozrasta się. Natomiast narrator, swą niemal niezmienną pozycją, manifestuje spolegliwość i dystans do wszystkiego co się dzieje.

Piotrowa spuścizna i kasyna
Co trzeci obywatel kraju żyje dziś w liczącym 400 tysięcy mieszkańców Tallinie. W naturalny więc sposób w mieście koncentruje się i polityka, i biznes, i codzienne życie Estów.

We wzniesionym przez cara Piotra I dla małżonki Katarzyny, otoczonym rozległym parkiem pałacu rezyduje dziś prezydent. Owszem przed wejściem pręży się służbiście dwóch wartowników, a nad budynkiem powiewa flaga, ale żadnych barierek, ostentacyjnie rozmieszczonych kamer czy strzeżonych pilnie bramek nie ma. Na parkingu obok oficjalnych limuzyn staje bez przeszkód samochód elektryka z drabiną czy bus, którym przywiezioną szkolną dziatwę. Matki z wózkami paradują jak u nas w Łazienkach, całkowicie pochłonięte rozmową. Pod siedzibą głowy państwa panuje po prostu spokój. Podobnie jak w estońskiej polityce. Tylko pozazdrościć!

W biznesie podobnie, choć akurat z tego Estończycy zadowoleni raczej nie są, bo stan taki oznacza zastój. Symptomatyczne są losy kasyn, których neony napotyka się w wielu miejscach. Niby w portowym mieście nic niezwykłego – uciechy życia powinny być na porządku dziennym. Jednak jeszcze niedawno działało tutaj 80 podobnych przybytków. Pozostało zaledwie 15, a hazardowy interes goni w piętkę. Podobnie w porcie, a raczej dziesięciu portach, na jakie podzielono dawnego socjalistycznego molocha. Korzystała z niego głównie Rosja. Obecnie, stosunki z mocarstwem nie są jednak najlepsze. I Rosjanie omijają Tallin, korzystając z pobliskich Helsinek, Rygi oraz własnego, kaliningradzkiego portu. Na pocieszenie dla Estów – przez ich stolicę i krajowe drogi nie ciągną konwoje TIR-ów. Ruch na drogach jest niewielki i nie muszą naprawiać nawierzchni.

Pochwała Fusion
Najwięcej dzieje się na peryferiach starego Tallina. Nieopodal prezydenckiej siedziby wznosi się nowoczesnych gmach KUMU (www.ekm.ee). Eesti Kunstimuuseum prezentuje głównie współczesną narodową sztukę. Ale prawdziwym hitem jest sam gmach, który w 2008 roku uzyskał tytuł Europejskiego Muzeum Roku zarówno za architekturę jak i aranżację ekspozycji.

Również usytuowany na peryferiach starówki dawny kompleks fabryczny zamieniono na centrum kulturalno handlowo usługowe. Tym posunięciem Tallin wpisuje się w modny trend, widoczny również u nas, reprezentowany przez warszawską Fabrykę Trzciny czy łódzką Manufakturę. Nie jedyny zresztą, bowiem dla estońskiej kultury charakterystyczne jest – parafrazując słowa dotyczące kuchni – „wszystko co najlepsze spośród obyczajów narodów, z którymi Estończycy stykali się przez wieki. Spokój Szwedów, zdrowy rozsądek Duńczyków, celowość Niemców i ufność Rosjan”.

Skojarzenie kultury z kuchnią jest nieprzypadkowe. Właśnie za stołem estońską mozaikowość widać najlepiej. Ryby z morza, jezior i rzek oraz płody leśne są podstawowymi składnikami potraw. Miejscowe zioła – znanego likieru Vana Tallinn. Jak jednak tłumaczy Rene Uusmees, szef kuchni z topowej tallińskiej restauracji MEKK (Moodne Eesti Köögi Kunst – nowoczesna estońska sztuka kulinarna), choć estońskie gotowanie opiera się współcześnie na klasycznych, stosowanych w Estonii od wieków metodach, nie jest możliwe bazowanie tylko na lokalnych surowcach. Bowiem dobre potrawy wymagają, podobnie jak codzienne życie, otwarcia umysłu na produkty z innych części świata. Stąd, niezależnie od wszechobecnej w Estonii mody na ekologiczne produkty i pieczenie własnego chleba, w Tallinie – na stole i w kulturze w ogóle – króluje Fusion.

This slideshow requires JavaScript.

INFO
Choć najwygodniej dotrzeć do Tallina samolotem, bo regularne rejsy zapewnia LOT, a lotnisko oddalone jest zaledwie 15 minut (pieszo!) od starówki, to i samochodem nie jest źle. Bo niedaleko. Z Warszawy – 1007 km (trasą rekomendowaną przez Routeplanner www.viamichelin.pl). Na miejscu trzeba pamiętać, że maksymalna prędkość w Estonii (poza obszarem zabudowanym) to 90 km/godz. Przepisy są restrykcyjne i konsekwentnie egzekwowane. Ruch jest niewielki. Tallin jest dogodnie usytuowany na drodze do Sankt Petersburga i Helsinek, z którymi łączą go także regularne połączenie promowe.
Noclegi z rezerwacją miejsc znajdziemy przez strony: www.tourism.tallinn.ee w zakładce <accommodation>

Ciekawe lokale gastronomiczne
MEKK: www.mekk.ee
KÖÖK (wysoce profesjonalna akademia kulinarna); www.kook.fi
Nano House (kameralny lokal o wdzięcznym wystroju, prowadzony przez znaną modelką i DJ-a; tylko z rezerwacją); www.nanohouse.ee

Atrakcje turystyczne: www.turismiweb.ee
Dostęp do nich (gratis lub w zryczałtowanej cenie) zapewnia Tallin Card ważna 6, 24, 48 lub 72 godz.

Język
Estoński jest hermetyczny, z czego na miejscu zdają sobie sprawę, więc posługują się angielskim oraz rosyjskim.

Waluta
Korona estońska (EEK); niemal wszędzie przyjmują także euro (kalkulator walut: www.pl.coinmill.com).

Tekst publikowany na łamach magazynu „Świat Podróże Kultura” pod tytułem Estoński fusion, w numerze luty 2011, gdy Tallin pełnił rolę Europejskiej Stolicy Kultury, na str. 38-42.