Widoki zapierające dech w piersiach. Indianie, którzy  mieszkają na wyspach, oderwani od cywilizacji. Pasące się lamy, opuszczone ruiny i kondor szybujący nad tym nieziemskim krajobrazem. Tyle wiemy o Peru z programów podróżniczych i albumów szanowanych globtroterów. Zderzenie z rzeczywistością burzy jednak ten sielski obraz…

Podbój południowego Peru postanawiamy zakończyć wizytą w Puno, a następnie zwieńczyć kilkutygodniowy wyjazd relaksującym spacerem po ulicach Cuzco. Na razie utknęliśmy w wielkiej sali dworca autobusowego w Arequipie. Ku naszemu przerażeniu na arequipeńskim dworcu panuje identyczna atmosfera jak na przeludnionym, peruwiańskim targu, na którym przekupki wykrzykują slogany reklamowe, zachęcając klientów do zakupu świeżej ryby. I nie chodzi tu nawet o ogromną liczbę okienek całego mnóstwa firm przewozowych. Ale o sprzedawców za wszelką cenę usiłujących opchnąć bilety. Właściciele tanich sieci autobusowych podpisują z nimi umowy, a oni torturują Bogu ducha winnych podróżnych, którzy usiłują się zdrzemnąć. Tym razem dopadł nas jegomość, który wytyka chichiarron, czyli peruwiański specjał przyrządzony ze smażonego mięsa alpaki. Gość proponuje też zapijanie tej „trucizny” słodkimi napojami gazowanymi. O dziwo, jego towar  sprzedaje się całkiem nieźle. Wzięcie ma też chichiarron oferowany przez babinę, która do autobusu weszła następna. Choć po zapachu łatwo poznać, że świeży był bardzo dawno temu…

Wyspy z trzciny
Puno to chyba drugie po Cuzco najbardziej oblegane przez turystów miasto w Peru, a wszystko to za sprawą najwyżej położonego jeziora na świecie – Titicaca i Urów – mieszkańców pływających wysp z trzciny. Mówi się, że Urowie zawdzięczają swoją nadludzką wytrzymałość i płuca pozwalające oddychać pod wodą, domieszce czarnej krwi. Współcześni mieszkańcy wysp to potomkowie Urów, którzy zmieszali się z ludami Keczua i Ajmara.
Kiedy rozklekotana motorówka dociera na jedną z wysp, naszym oczom ukazuje się stragan z pamiątkami i stojące przy trzcinowych domach panele słoneczne. Podobne zdziwienie budzi w nas pięćdziesięciocalowy telewizor plazmowy w prymitywnym szałasie. To ekologiczne źródło energii podarowane mieszkańcom pływających wysp przez prezydenta Fujimoriego zapewnia im dostęp do elektryczności.
Chciałbym pokazać ładne obrazki, w które obfitują reportaże o Puno. Ale z żalem muszę przyznać, że działalność mieszkańców jeziora służy przede wszystkim napędzaniu turystycznego biznesu. W zamian za zdjęcie z kolorowo ubraną Indianką trzeba uiścić odpowiednią opłatę, najlepiej w dolarach.
Jesteśmy zajęci fotografowaniem z ukrycia sympatycznej kobiety ze złotym zębem, gdy słyszymy wesoły okrzyk.– O! Supermarket nadciąga! – śmieje się Indianin, płynnie mówiący po angielsku. Zachwyceni turyści podbiegają do wielkiej, trzcinowej łodzi. Na niej jegomość ubrany w tradycyjne szaty sprzedaje zimne napoje, chipsy, batony, gumy do żucia, a nawet doładowania do telefonów komórkowych. Mimo ogromnej różnicy między tym, co oglądaliśmy w telewizyjnych reportażach podróżniczych, a rzeczywistością zgodnie stwierdzamy, że ładne obrazki aż cisną się do obiektywu. Pod warunkiem oczywiście, że w kadr nie wejdzie nam panel słoneczny, butelka z coca-colą lub mała, zwrotna motorówka, którą przypłynął na wyspę jeden z mieszkańców.
Niespodziewanie nad Puno pojawia się czarna chmura, a po chwili na nasze głowy spadają krople gęstego deszczu. Taka pogoda ma się utrzymać przez najbliższe kilka dni. W ekspresowym tempie odwiedzamy więc kolejne atrakcje. Na obrzeżach miasta, w punkcie widokowym spędzamy romantyczne  popołudnie i udajemy się na dworzec.
Na szczęście terminal autobusowy w Puno nie przypomina już targowiska z Arequipy. Za to czekają nas inne niespodzianki. Zaniepokojeni przypatrujemy się naszemu autobusowi. Widnieje na nim napis „Apocalipso”. W kraju, gdzie codziennie dochodzi do tragicznych wypadków na wąskich, górskich drogach, taka nazwa świadczy o niebanalnym poczuciu humoru właściciela firmy przewozowej. Później zaprzyjaźniony Peruwiańczyk uświadomił nas, że inną tanią opcją, z której mogliśmy skorzystać, był autobus o nazwie „Titanic”.

W stolicy Tawantinsuyu
Cuzco to jeden z powodów, dla których dawne Tawantinsuyu, królestwo Inków, jest oblegane przez setki tysięcy turystów rocznie. Miasto, zwane przez dawnych mieszkańców pępkiem świata, było stolicą imperium. Dzięki Pachacutekowi (dziewiątemu królowi Inków) Qusqu zaczęło w pełni zasługiwać na to miano. Ten sam wielki władca znacznie poszerzył granice inkaskiego państwa i podzielił je na cztery prowincje nadzorowane przez gubernatorów podległych Synowi Słońca. Na głównym placu, prawie dwukrotnie większym niż obecnie, krzyżowały się słynne inkaskie drogi, prowadzące do największych miast dawnego imperium. Pierwsi konkwistadorzy musieli być oszołomieni, gdy okazało się, że stąpają po drobinkach cennych kruszców, pięknych muszlach i drogich perłach, którymi był wypełniony centralny dziedziniec najważniejszego z miast Peru.
Dziś Cuzco jest centrum peruwiańskiej turystyki – miejscem pełnym podstarzałych, bogatych obcokrajowców, żądnych wrażeń obieżyświatów i spragnionej rozrywki młodzieży. Na ulicach mijają się przepięknie ubrane, grube Indianki żujące liście koki, obwieszeni aparatami gringos oraz tzw.  brincheras, czyli bardzo ładne, dobrze ubrane dziewczyny. Przyjeżdżają do Cuzco z całego Peru, aby rozkochać w sobie naiwnych, zamożnych turystów i uszczknąć co nieco z ich portfela. W tym szalenie zróżnicowanym tłumie natknąć się też można na narkotykowych dilerów oraz złodziei, którzy podobno są w stanie ściągnąć swej ofierze skarpetki z nóg, bez uprzedniego pozbawiania jej obuwia…

Dziewice Słońca i szamani
Aby móc zobaczyć większość cuzkeńskich atrakcji, warto zaopatrzyć się w bilet turystyczny. Dzięki niemu odwiedziliśmy m.in. Coricanchę – ruiny najważniejszego obiektu sakralnego, gdzie niegdyś wznoszono modły do boga słońca Inti.
Mieliśmy też zaszczyt znaleźć się w miejscu, do którego jeszcze kilkaset lat temu nie mógł wejść żaden mężczyzna, poza samym Synem Słońca – wielkim Inką. W Acllawasi – dawnym klasztorze Dziewic Słońca – trwały w celibacie najśliczniejsze młode kobiety z całego imperium. Czekały tu na wizytę władcy Tawantinsuyu, który spośród nich wybierał swe nałożnice. Rozbudzoną wyobraźnię studzi fakt, że na ruinach Coricanchy postawiono klasztor św. Cataliny. A w nim celibat również miał duże, aczkolwiek zupełnie inne znaczenie. Oprócz zabytków Cuzco ma wszystko to, czego oczekuje się od turystycznej stolicy Peru. Wliczając nieuczciwych sprzedawców pamiątek i efektowne nocne kluby, gdzie wspomagani kokainą imprezowicze potrafią spędzić kilka nocy z rzędu. Dla żądnych wrażeń śmiałków znajdzie się też i niejeden szaman, który za odpowiednią opłatą wprowadzi zainteresowanego w arkana metafizycznych doznań wzmocnionych silnymi ziołami halucynogennymi. Na szamanów trzeba szczególnie uważać. Turyści, którzy odbywają spotkanie z duchami Andów, bardzo często tracą cały doczesny dobytek. Nam w każdym razie daleko było do transcendentalnych podróży. Zadowoliliśmy się przepysznym wędzonym serem z koziego mleka serwowanym z gruboziarnistą kukurydzą i łykiem zimnego, orzeźwiającego piwa.
Po kilku dniach spędzonych w Cuzco przyszedł czas, by wrócić do upalnej Limy. Upchnąwszy do plecaków pamiątki i ponczo z alpaki, niemiłosiernie śmierdzące mokrą sierścią, stawiliśmy się na dworcu. Wiedzieliśmy, że droga zajmie nam ok. 24 godz., więc dwie godziny przed odjazdem spędziliśmy na poszukiwaniu przewoźnika, który zagwarantuje wygodne siedzenia, gdzieś w pół drogi między ubikacją a telewizorem.

Dojazd: najlepiej szukać przelotów do Limy bezpośrednio z Madrytu. Ceny biletów wahają się od 3 000 do nawet 6 000 zł za przelot w dwie strony. Wiele przewoźników organizuje promocje – dlatego polując na okazję, warto uzbroić się w cierpliwość. Przy odrobinie szczęścia można dostać się do Limy nawet za 2 000 zł. Do Hiszpanii dotrzemy, korzystając z tanich linii lotniczych. 

Wiza: na pobyt nieprzekraczający 180 dni wiza nie jest wymagana. Trzeba okazać ważny paszport i bilet powrotny.

Waluta: obowiązującą walutą jest sol (PEN). 1 PEN – ok. 1 zł. Warto mieć ze sobą dolary, które można wymienić zarówno w kantorach, jak i u stojących na rogach ulic, nieco mniej godnych zaufania „cambistów“.

Gdzie spać: nocleg oferują zarówno kilkugwiazdkowe hotele, jak i pełne karaluchów i prostytutek obskurne dziuple. Najlepiej nocować w średniej klasy hotelikach oddalonych parę przecznic od głównych placów miast. Ceny wahają się od 10 do 30 PEN za osobę, aczkolwiek… zawsze należy się targować.

Czym podróżować: Z uwagi na dużą liczbę konkurujących ze sobą firm, najbardziej opłaca się podróżować autobusem. Przed zakupem biletu warto zapytać o renomę danego przewoźnika i upewnić się, czy w autobusie jest toaleta. Należy też bacznie pilnować swoich bagaży i zachować bilet, na wypadek, gdyby jakiś pasażer upierał się, że siedzimy na jego miejscu. Przejazd z Limy do Cuzco kosztuje od 100 do 140 PEN. Bilet powrotny można  nabyć już za 80 PEN.

Warto wiedzieć: Zawsze należy mieć „oczy dookoła głowy“ i nie ufać zagadującym nas ludziom. Niewskazane jest paradowanie z aparatem na wierzchu. Pieniądze i dokumenty należy trzymać osobno, w bezpiecznym miejscu. Lepiej nie jeść posiłków sprzedawanych na ulicy. 

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze wakacje 2011 na str. 44-49.