To tylko jeden kraj, a ma aż trzy strefy klimatyczne. Podczas gdy my w peruwiańskiej stolicy serwujemy sobie słoneczny udar, w położonym kilkaset kilometrów dalej Kanionie Colca turyści telepiąc się z zimna, targują się z indiańską babiną o ponczo z alpaki.

Jeżdżę tam już od lat, ale nie śmiałbym stwierdzić, że nawet w 1% poznałem tajemnice byłego inkaskiego imperium. Oto czym, jak dotąd, urzekło mnie Peru.

Taxi-cholo kontra colectivo
Colectivo to południowoamerykański odpowiednik naszego MPK, czyli forma zbiorowego transportu. Najekonomiczniejsza podróż po dużych miastach Peru odbywa się w małych, rozpadających się busikach, których kierowcy za wszelką cenę usiłują udowodnić całemu światu, że w najgłębszym poważaniu mają zasady uprzejmego zachowania się na jezdni. Pojazdy pędzą z nieprawdopodobną prędkością, wymuszają pierwszeństwo, obijają się o siebie, a ich właściciele wymieniają się ekspresyjnymi obelgami z innymi uczestnikami ulicznego ruchu. Całość ubarwia chłopiec, który przez otwarte drzwi wywrzaskuje cel podróży colectivo, usiłując nakłonić jak największą ilość pieszych do uzupełnienia wolnej przestrzeni w pojeździe.

W mniejszych miastach ten typ transportu wyparty został przez żółte daewoo tico z instalacjami gazowymi – taka taksówka to jeden z najtańszych sposobów na szybkie przemieszczanie się. Czasem samochodów tych jest tak dużo, że z daleka ulice wydają się być usłane żółtym dywanem.

Tymczasem mieszkańcy niewielkich miasteczek korzystają z tzw. taxi-cholo, czyli riksz zbudowanych na bazie chińskich motocykli. Przejazd takim wehikułem nie należy do najbezpieczniejszych, a piach i kurz tworzy na obliczach podróżnych przepiękne mozaiki, jednak jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że cena za kilkunastominutową podróż  to równowartość bułki kupionej na straganie, zaczynamy rozumieć, czemu tak wiele osób rezygnuje z własnych środków transportu i pozwala wozić się rikszami.

W tym wszystkim najgorzej ma zawsze pieszy – niejeden turysta prawie stracił życie, naiwnie wierząc, że jego obecność na pasach jest dla kierowców sygnałem do zdjęcia nogi z gazu. Podczas mojej pierwszej wizyty w Peru osobiście odtworzyłem ostatnią planszę gry „Frogger” na poziomie „hard”.

Ayahuasca
Do Pucallpy, położonej w dorzeczu Ukajali, można ze stolicy dostać się samolotem (podróż trwa około godziny, ale jest dość kosztowna) albo autobusem. W tym drugim przypadku przejazd jest tani jak barszcz, ale zajmie nam ok. 26 godzin. Istnieje też ryzyko natknięcia się na uzbrojonych, przydrożnych bandytów. Jednak nawet podróżując w taki sposób, warto odwiedzić rejony dżungli amazońskiej – to tam spotkamy najlepszych curanderos szykujących ayahuascowe rytuały. Słynny napój to kombinacja dwóch roślin. Podczas specjalnych ceremonii, odprawianych w niezmiennym od pokoleń porządku, uczestnik eksploruje inny wymiar, spotyka się z duchami i obdarzony zostaje nieznaną mu wcześniej wiedzą. Wiele osób przybywa do dżungli, aby przejść przez oczyszczającą dietę, będącą obok ayahuaski, elementem leczenia uzależnień oraz ciężkich, niekiedy śmiertelnych, chorób.

Piractwo
Rozmawiając z pewnym młodym Peruwiańczykiem, opowiedziałem mu o widmie ACTA i zaostrzeniu ochrony praw autorskich w internecie. To przykre – powiedział – wygląda na to, że zamiast ściągać film, który wyświetlany jest w kinach, będziesz musiał pofatygować się na stragan.

Peru to prawdziwa mekka piractwa – obok wszechobecnych sklepów wypełnionych tysiącami płyt z filmami i pirackimi grami, znaleźć można stoiska z podróbkami elektronicznego sprzętu. Jednak największą wylęgarnią kopii znanych marek jest Gamarra. To dzielnica Limy, którą w latach 70. ubiegłego wieku wypełniały jeszcze ubogie slumsy i wałęsające się po tej okolicy szpetne prostytutki. Dziś to olbrzymi kompleks 17 000 odzieżowych sklepów położonych w 144 wielopoziomowych budynkach. Można tu nabyć produkty, które w niczym nie przypominają chińskich podróbek z bazaru – tu prawo łamane jest w najdoskonalszy sposób, a jakość podrabianego towaru po prostu zachwyca. W tym zachwycie trzeba jednak uważać – Gamarra to wyjątkowo niebezpieczne miejsce, szczególnie po zachodzie słońca, gdy z pobliskich wzgórz schodzą szukający łatwego zarobku delincuentes (przestępcy).

Żywa tradycja
Niezależnie od tego, czy spacerujemy po andyjskich szlakach, oddajemy się kąpieli słonecznej na plaży w okolicach Trujillo czy przedzieramy się przez zarośla amazońskich lasów, otoczeni jesteśmy wciąż żywą tradycją typową dla danego obszaru Peru. Podczas gdy nasi rodacy pomstują na folkowy utwór reprezentujący Polskę na mistrzostwach piłki nożnej, młodzi Peruwiańczycy z gór bawią się w lokalach, gdzie prym wiodą ludowe przeboje wyśpiewywane przez pulchne Indianki Ajmara. Gdy u nas babcine, naturalne sposoby leczenia grypy wyparte zostały przez antybiotyki i wielokolorowe, naszpikowane syntetycznymi tworami laboratoryjnych patentów, tabletki dostępne w każdym sklepie, amazońscy curanderos serwują swym pacjentom ziołowe napary wzmocnione wyśpiewywanymi „magicznymi” sentencjami. Tu nikt nie pogardza dawną, „prymitywną” kulturą.  Mimo że od czasów przybycia pierwszych kolonizatorów minęło już 500 lat, keczua – językiem dawnych władców imperium Tawantinsuyu, w dalszym ciągu posługuje się 11 milionów mieszkańców Ameryki Łacińskiej. Chociaż cywilizowany, ulepiony na europejski wzór, mieszkaniec stolicy pogardza zabobonami i dawnymi wierzeniami, jego babcia ukradkiem wrzuca mu do kieszeni huayruro – suszone, czerwone ziarenko, które jeszcze długo przed podbojem wybrzeża przez Inków, używane było jako amulet przeciw wszelkiej maści urokom.

Widziałeś kiedyś, drogi czytelniku, pomnik Mieszka I? W Peru bez trudu natrafisz na statuę Atahualpy, ostatniego władcy Imperium.

Ollantaytambo
Większość przybywających do Peru turystów pragnie zobaczyć najsłynniejszy kompleks ruin – Machu Picchu. Trzeba liczyć się z tym, że na napływ chętnych do podziwiania jednego z obiektów listy zabytków  UNESCO, przygotowani są Peruwiańczycy, którzy wyciskają z przybyszów gigantyczne sumy za możliwość wejścia na teren, odkrytego sto lat temu, kompleksu.

Tymczasem ruiny przypominające o dawnej świetności inkaskiego państwa można spotkać wszędzie. Najwięcej jest ich oczywiście w górach. Wystarczy zapytać o to dowolnego mieszkańca małej mieściny, w której zdecydowaliśmy się na nocleg, a ten z całą pewnością wskaże nam miejsce, gdzie z zarośli wyłania się dorodna budowla. Ba, najpiękniejszy przykład potęgi inkaskiego dziedzictwa znajduje się dosłownie na wyciągnięcie ręki, a często bagatelizowany jest przez żądnych pocztówkowych widoków (i zblazowanej lamy w tle) turystów. Otóż, większość przyjezdnych, w drodze do Machu Picchu, zatrzymuje się w  Ollantaytambo – znajduje się tam stacja kolejowa, skąd jeżdżą pociągi do słynnych ruin.

To miasteczko zbudowane przez Inków, które w przeciwieństwie do archeologiczno-turystycznych stanowisk, jest w dalszym ciągu zamieszkane. Turyści chętnie odwiedzają płatne obiekty, takie jak dawne spichlerze czy pozostałości warowni, jednak dopiero spacerując po wąskich uliczkach Ollantaytambo zdamy sobie sprawę, że mieszkańcy tego miejsca żyją do dziś w domach zbudowanych, przed wieloma wiekami, przez ich inkaskich prapradziadów. Wielkie idealnie przylegające do siebie głazy tworzące okazałe budowle, wydrążone w kamieniu kanały ściekowe i mury chroniące domy przed obsuwającymi się lawinami, trzymają się całkiem nieźle, a my czujemy się , jakbyśmy podróżowali w czasie.

Dojazd: najlepiej szukać przelotów do Limy bezpośrednio z Madrytu. Ceny biletów wahają się od 3000 do nawet 6000 zł za przelot w dwie strony. Wiele przewoźników organizuje promocje – dlatego polując na okazję, warto uzbroić się w cierpliwość. Przy odrobinie szczęścia można dostać się do Limy nawet za 2000 zł. Do Hiszpanii dotrzemy, korzystając z tanich linii lotniczych. 

Wiza: na pobyt nieprzekraczający 180 dni wiza nie jest wymagana. Trzeba okazać ważny paszport i bilet powrotny.

Waluta: obowiązującą walutą jest sol (PEN). 1 PEN = ok. 1 zł. Warto mieć ze sobą dolary, które można wymienić zarówno w kantorach, jak i u stojących na rogach ulic, nieco mniej godnych zaufania „cambistów“.

Gdzie spać: nocleg oferują zarówno kilkugwiazdkowe hotele, jak i pełne karaluchów i prostytutek obskurne dziuple. Najlepiej nocować w średniej klasy hotelikach oddalonych parę przecznic od głównych placów miast. Ceny wahają się od 10 do 30 PEN za osobę, aczkolwiek… zawsze należy się targować.

Czym podróżować: Z uwagi na dużą liczbę konkurujących ze sobą firm, najbardziej opłaca się podróżować autobusem. Przed zakupem biletu warto zapytać o renomę danego przewoźnika i upewnić się, czy w autobusie jest toaleta. Należy też bacznie pilnować swoich bagaży i zachować bilet na wypadek, gdyby jakiś pasażer upierał się, że siedzimy na jego miejscu. Przejazd z Limy do Cuzco kosztuje od 100 do 140 PEN. Bilet powrotny można  nabyć już za 80 PEN.

Warto wiedzieć: Zawsze należy mieć „oczy dookoła głowy“ i nie ufać zagadującym nas ludziom. Niewskazane jest paradowanie z aparatem na wierzchu. Pieniądze i dokumenty należy trzymać osobno, w bezpiecznym miejscu. Lepiej nie jeść posiłków sprzedawanych na ulicy.

 

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze wakacje 2012 na str. 16-23.