Na Europejskim Szlaku Zamków i Pałaców na Dolnym Śląsku czeka aż szesnaście obiektów nieustępujących urodą i ofertą tym z zachodniej części naszego kontynentu. 

Tak też i uczyniłam. W piątek o pierwszej po południu wsiadłam do pociągu i przed piątą byłam już w stolicy Dolnego Śląska. Po zapadnięciu ciemności, bo te jesienią szybko kryją ziemię, przekraczałam próg pałacu Krobielowice – pierwszego z szesnastu na Europejskim Szlaku Zamków i Pałaców. Cisza płynąca z otaczającego go parku była tak głucha, że niemal dzwoniła mi w uszach, więc dla komfortu wierciłam się w cudownie trzeszczącym, starym łożu. Antyki, niekiedy podrasowane, zdobią wszystkie pokoje hotelowe renesansowo-barokowego obiektu. Nocą jego korytarzami suną dwa duchy – tajemniczej, rudej dziewczynki i feldmarszałka pruskiego, Gebharta Leberehta von Blüchera, który w zamian za przechylenie szali zwycięstwa na korzyść wojsk koalicji w bitwie pod Waterloo otrzymał właśnie te podwrocławskie włości. Dostał też Wielki Krzyż Żelazny, który od jego nazwiska był potem określany jako Blücherstern.

Na zamku w Kliczkowie, który gościom luksusowego hotelu oferuje relaksację w tutejszym SPA i menu godne gwiazdki Michelina, goniłam za lisem. Tyle że w przeciwieństwie do innych uczestników Hubertusa nie na koniu, lecz z nowo nabytym aparatem. I tak trafiłam na cmentarz koni, dziś praktycznie wspomnienie po nim, bo pozostały trzy nagrobki, z czego jeden rozbity pociskami kałasza armii naszych „przyjaciół-wyzwolicieli”.

Sherlockiem Holmesem poczułam się na 700-letnim zamku w Międzylesiu, który wraz z barokowym pałacem tworzy kompleks hotelowo-konferencyjny. Musiałam tu rozwiązać arcytrudną zagadkę kryminalną, a potem jeszcze wydostać się z escape room – to dwie z wielu atrakcji, jakie przyciągają korporacyjną i zagraniczną klientelę.

Pałac w Kamieńcu Ząbkowickim odwiedziłam ze względu na niezwykłą kobietę, która była jego właścicielką. Otóż księżniczka niderlandzka Marianna Orańska, żyjąc w XIX w., ośmieliła się rozwieść z mężem za jego zdrady, a w społecznej pamięci pozostała jako Dobra Pani, bo wsparła region działalnością społeczno-ekonomiczną, budując drogi, huty i inwestując w wieś. Mimo że wojska radzieckie i ten zabytek zdewastowały, a dzieła dokończyli rodacy, wywożąc marmury i kolumny do odbudowującej się po powstaniu Warszawy, teraz monumentalny, neogotycki obiekt znów zachwyca.

Na dziedzińcu położonego na wygasłym wulkanie, średniowiecznego zamku Grodziec z trudem powstrzymałam się od skosztowania bulgoczącego w wielkim garze bigosu. Warzyła go grupa znajomych, która od lat spędza pośród po części nieodbudowanych murów Sylwestra… jesienią, bo na końcu roku nie ma czasu. Duszą towarzystwa i „siłą motoryczną” licznych imprez, jak Legnicko-Brzeski Turniej Rycerski o Srebrny Pierścień Kasztelana czy Międzynarodowe Biesiady Zespołów Kresowych, był przez lat 14 tutejszy kasztelan Zenon Bernacki. Nie będzie łatwo jego następcy dorównać mu kroku.

Pod zamkiem Grodziec, w strasznych chaszczach, odkryłam ruinę pysznego ongiś pałacu. Po przepastnych komnatach biega teraz wychudzony bokser stróża. Pałac należał niegdyś do zamkowych włości. Być może ktoś sypnie groszem na jego renowację i powiększy on liczbę obiektów na Europejskim Szlaku Zamków i Pałaców, który za sprawą jego spiritus movens, Dolnośląskiej Organizacji Turystycznej, powinien wkrótce rozszerzyć się poza granice regionu.

Tekst Anna Kłossowska
Fot. Wiesł‚aw Jurewicz