Nie wszyscy wiedzą, że Stany Zjednoczone Ameryki Północnej to od wielu już lat światowy lider nie tylko w turystyce wyjazdowej, ale i przyjazdowej. To drugie wciąż nieco dziwi, bo w powszechnej opinii (przynajmniej w Polsce) tradycyjne kraje turystyczne, to  zarówno te, które reklamują się jako destynacje wypoczynkowe jaki i te z historyczną przeszłością jak Egipt, Francja, Hiszpania, Włochy … ale nie USA. Które nie dość, że z Europy i Azji są daleko, procedura emigracyjna dla niektórych przynajmniej państw pozostaje wciąż skomplikowana, to z pięknymi krajobrazami i parkami narodowymi są co prawda kojarzone, ale już z historią nie za bardzo. Statystyka jednak nie kłamie, warto więc przyjrzeć się bliżej, na czym ten amerykański przyjazdowy sukces polega. Okaże się wtedy, że odpowiedź na to pytanie jest dość prosta, by nie rzec banalna.

Niezwykle ciekawy kraj
Mam tu, po wielu podróżach do Stanów swe własne zdanie, które można sprowadzić do krótkiej konstatacji: Ameryka to niezwykle piękna i różnorodna krajobrazowo destynacja, ze znakomitą turystyczną infrastrukturą, niezwykle bogatymi zbiorami muzealnymi, miastami tętniącymi kulturalnymi i artystycznymi, także sportowymi wydarzeniami. A także, co wywołuje duże zdziwienie, nierzadko z bardzo ciekawą historyczną przeszłością. By nie być gołosłownym – niedawno odwiedziłem miasto Newport położone nad Oceanem Atlantyckim na Wschodnim Wybrzeżu w stanie Rhode Island. To małe, oddalone ok. 2,5 godz. jazdy samochodem od Nowego Jorku miasto ma kilkanaście XVIII wiecznych pałaców! Nie współczesnych kopii, a autentycznych „europejskich” w stylu przepięknych i niezwykle bogatych monumentalnych budowli. I nie jest to jedyny przykład historyczności miast amerykańskich. Filadelfia, Boston, znaczna część Nowego Jorku, Savannah, Charleston…, można by listę tę długo ciagnąć.

Na pewno znajdzie się na niej i Nowy Orlean, miasto portowe położone w Luizjanie u ujścia Missisipi do Zatoki Meksykańskiej. W którym to latem 2016 roku miały miejsce największe w USA targi turystyki przyjazdowej IPW (International Pow Wow).

Nowy Orlean
Dla wielu Amerykanów i zagranicznych turystów to miasto kultowe. Ze względu na francuską i hiszpańską historię, która odcisnęła swe piętno w niezwykłej architekturze miasta, ze względu na pomieszanie kultur z rodzimą, przez wiele lat niewolniczą na Południu Stanów tradycją „czarnych Amerykanów” i ich niepowtarzalnej muzyki blusowej i jazzowej, kuchnią z elementami ryb i seefood z Zatoki Meksykańskiej. Krótko mówiąc elementy europejskie, np. podobne do naszych, a w Stanach rzadkie stare cmentarze z pomnikami i grobowcami + mix kulturowy miejscowej + nabrzeża portowe z czerwonej cegły, dziś galerie czy restauracje + ciepły przyjemny kilmat… wszystko to wpływa na wyobraźnię młodych Amerykanów, którzy przynajmniej raz w swym studenckim życiu ciągną tu  na kultowy Mardi Gras – uliczny festiwal muzyczny jaki odbywa się co roku we wtorek przed Środą Popielcową, a więc w ostatni dzień karnawału. Jak ktoś nie zdąży na Mardi Gras to niewiele stracił – codziennie główymi ulicami starej części miasta tzw. French Quarter jedzie na platformach samochodowych parada, z której za określoną, niemała niestety kwotą za bilet na niej turyści obecni na platformach obdarowują tych stojących na ulicach koralikami, świecidełkami, kwiatami, uśmiechem. Wszystko to oczywiście przy dźwiękach nowoorleańskiej muzyki.

Targi IPW
Stosunkowo łatwo mi przychodzi analiza amerykańskiego sukcesu turystyki przyjazdowej, jako że od 13  lat nieprzerwanie biorę, jako dziennikarz z Polski udział w tych targach. I widzę „jak na dłoni” efekty działań by z Ameryki uczynić „turtystyczny raj”. W ubiegłym roku w maju, w Nowym Orleanie spotkało się już po raz 47 ponad 2 000 wystawców z USA z tour-operatorami i biurami podróży z 80 krajów z całego świata. O skali targów IPW niech świadczy też ilość blisko 400 zagranicznych dziennikarzy zaproszonych do Nowego Orleanu. Poza tym, już zupełnie prywatnie bywam często w Stanach, znam więc je nieźle.

Powiedzieć, że całe Stany są atrakcyjne to będzie oczywiście w dużym stopniu prawda, ale są 4 główne, wiodące atrakcje, dla których się tu przyjeżdża. Wymienię je w kolejności wolumenu osób je odwiedzających.

Orlando i Floryda
Orlando na Florydzie – to dziś najważniejszy flagowy produkt turystyki amerykańskiej. Miasto stworzone by „obsłużyć” rodziny, a głównie dzieci. Cały przemysł Orlando i okolic temu służy, przeto są tu największe na świecie parki rozrywki: Disney World, Universal Orlando i SeeWorld Park. Miejsca wciąż rozbudowywane, np. o nowe delfinarium, Legoland czy miasteczko Herry Pottera w Universal Studio. Dość blisko stąd do Kennedy Space Center, a objazd po wyrzutniach z byłym zatrudnionym przez NASA kosmonautą to spore przeżycie, bez względu na wiek. Czasem uda się nawet zaobserwować start rakiety kosmicznej, stoją już ogromne rusztownia wyrzutni do programu wyprawy na Marsa. To pobudza wyobraźnię. Podobnie jak wizyta na legendarnym torze wyścigowym Daytona Beach z możliwością przejazdu samochodem. Co prawda nie wyścigowym, ale i tak dość szybkim, w dodatku prowadzonym przez jednego z dawnych   mistrzów kierownicy.

Las Vegas i okolice
Las Vegas –  kolejna, No 2 z „flagowych” amerykańskich atrakcji turystycznych. I znakomita ilustracja amerykańskiego marketingu i promocji – skupienia się w nim na kilku atrakcjach, które cały przemysł turystyczny „ciągną”. Nie ma ich wiele, ale wystarczająco dużo by, jak widać ściągać z całego świata wielkie rzesze turystów. Którzy przyjeżdżają tu pchani poszukiwaniem magicznego „amerykańskiego marzenia”, a to sprzedawane jest im perfekcyjnie. W tej turystyce jest tyleż radości i żywiołowości co przemyślenia i wyrachowania. Nierzadko patrząc od strony przegranych w kasynach są to emocje dramatyczne. Wychodzi to jednak znakomicie. Więc produkt o nazwie Las Vegas to oczywiście kasyna, wspaniałe hotele i centra handlowe, ale i to co jest w najbliższej okolicy, a co zwiedzać można na różne, łatwo przy tym dostępne sposoby. Grand Canyon helikopterem, Red Rock jeepem, kanion rzeki Colorado łodzią, a Hover Damn (Zapora Hoovera) czy Dolinę Śmierci autobusem. Wszystko jest łatwe, bardzo profesjonalnie przygotowane i z uśmiechem podane.

Kalifornia
Trzecia wielka atrakcja amerykańska. Tu dominują miasta Los Angeles (Hollywood) i San Francisco, pomiędzy którymi są fantastyczne widokowe drogi i plaże, parki narodowe, małe rybackie miasteczka, ale także uznane atrakcje dla dzieci jak np. pierwszy amerykański Disneyland w Anaheim.

Nowy Jork
Dla wielu, w tym dla młodych ludzi jest to magiczne miejsce z Times Square na Manhattanie („pępek świata”), wspaniałymi muzeami, restauracjami, a także mitem wiążącym wielu przybyłych tu turystów, głównie z Europy z ich rodzinami i przodkami, dla których był Nowy Jork pierwszym miejscem na amerykańskiej wymarzonej ziemi. Do dziś Muzeum Emigracji na Ellis Island jest masowo odwiedzane, budząc różne zresztą emocje, bo jak dobrze wiemy, co pokazane jest w ekspozycji muzealnej nie każdy emigrant przechodził pozytywnie tzw. sanitarną inspekcję, niejeden musiał tym samym statkiem co przypłynął wracać do Europy. I w taki sposób, nim się zaczęło, kończyło się jego amerykańskie marzenie.

W zasadzie te 4 atrakcje generują do Stanów ponad 90% turystów przyjeżdżajacych tu z całego świata.

Daleko na liście jest Nowy Orlean, stąd kolejne targi IPW planowane są w oczywisty sposób w największych destynacjach, ale co jakiś czas i mniejszych ciekawych, godnych promocji miejscach. Jak np. Nowy Orlean czy zaplanowane na rok bieżacy spotkanie w stolicy kraju Waszyngtonie.

Zagraniczna promocja turystyczna
Fenomen przyjazdów do USA przez lata całe nie znajdował  potwierdzenia w przemyślanym i konsekwentnym wsparciu Państwa. Wzrosty przyjazdów odbywały się niejako w naturalny sposób, nie bez znaczenia był fakt odwiedzin rodzinnych, co nierzadko owocowało wspólnym zwiedzaniem kraju, stanu.. Promocja opierała się głównie o uznaniowe granty Kongresu, z założenia więc były to pieniądze niepewne i niewielkie. Istniały tylko dwa zagraniczne biura promocji w Londynie i Sao Paulo. Dopiero od kilku lat uległo to zmianie, można dziś już mówić o przemyślanej polityce promującej Stany zagranicą. Odpowiedzialna za promocję US Travel Association i jej prezes Roger Dow otrzymali większe i stałe finansowe wsparcie od administracji rządowej, co w połączeniu z niemałymi kwotami wpływającymi od wyjątkowo tu solidarnej branży turystycznej pozwoliło wprowadzić szerokie i planowe działania promocyjne. Powstały nowe zagraniczne przedstawicielstwa USA, jest profesjonalny portal www.DiscoverAmerica.com, wykorzystuje się w promocji nowoczesne narzędzia jakie niesie internet typu Twitter czy Facebook.

Na koniec trochę statystyki – Stany co roku odwiedza ok. 90 milionów turystów. Najwiecej przyjeżdża z Kanady (22 mln.), Meksyku (20), Wielkiej Brytanii (6), Japonii (5) Chin, Niemiec, Australii, Korei, Indii, Francji.

Polska, póki co nie liczy się poważnie w wolumenie przyjazdów do USA, wyraźnie wyprzedza nas np. mała Holandia, ale miejmy nadzieję, że powoli będzie się to zmieniać. W końcu kiedyś zapewne zniesione zostaną wizy. I to niezależnie od kolejnych obietnic składanych na wyrost przez prezydentów elektów dla Polonii amerykańskiej (ostatnio przez Donalda Trumpa), bo wszyscy wiemy, że ma to tylko „wartość” politycznej obietnicy.

Sądzę jednak, że konieczność ubiegania się o wizy do Stanów, które nota bene dość łatwo dziś już można dostać jest jedyną, ale ważną barierą psychologiczną dla naszych planów wyjazdowych za ocean.

tekst i zdjęcia: Krzysztof Kaniewski

www.goscinnezabytki.pl