Czarny Ląd to wyjątkowo ciekawa i barwna etniczna mozaika. Coraz trudniej jednak znaleźć ludy żyjące zgodnie ze swoimi odwiecznymi zwyczajami. Cywilizacja wkracza niemal wszędzie, wymuszając zmianę stylu życia – kurczą się tereny polowań, tradycyjne wioski ustępują dużo miejsca wygodniejszym domom, a moda i kontakt z cudzoziemcami sprawiają, że zwłaszcza młodzi nie chcą już dłużej paradować w strojach z wyprawionych skór – wolą chińskie T-shirty. Z drugiej strony wiele plemion dostrzega, że warto pielęgnować tradycje, bo można na tym zarabiać! Fakt, momentami można poczuć się przez to niczym w skansenie, ale z drugiej strony – czasem to jedyna okazja, aby zobaczyć „prawdziwych”, egzotycznie na zdjęciach wyglądających lokalsów. 

MASAJOWIE 
(północna Tanzania, południowa Kenia)
Niech nas nie zaskoczy, że masajskie kobiety golą głowy na łyso, a panowie mają długie włosy, które splatają w warkoczyki. Bez dwóch zdań to jedno z najbardziej barwnych plemion afrykańskich. Dosłownie, bowiem Masajowie kochają jaskrawe kolory, a zwłaszcza czerwień, która ponoć zapewnia im ochronę przed lwami (wypasając swoje bydło, chodzą po sawannie bez żadnej broni). Jako ozdoby służą Masajom koraliki i muszelki kauri, z których robi się bransoletki, naszyjniki i kolczyki sprawiające, że uszy Masajów mocno się wydłużają, a dziury w nich zrobione stają się coraz większe (im bardziej wyciągnięte ucho, tym według nich ładniej). Jeśli chodzi o podział obowiązków, to sprawa jest jasna: panowie zajmują się wypasem bydła, kobiety gospodarstwem, przy czym to właśnie one są odpowiedzialne za wybudowanie chaty i wylepienie powały gliniastą ziemią zmieszaną z krowim łajnem. Masajowie znani są też z przeróżnych, ciekawych, choć dyskusyjnych tradycji, takich jak obrzezywanie (dotyczy zarówno chłopców, jak i dziewcząt), picie mleka wymieszanego z krwią byka, czy też wypożyczanie gościom żony gospodarza (traktowane jako przejaw gościnności). Tak na marginesie to żony się kupuje, płacąc za nie bydłem. O statusie materialnym świadczy liczba krów, dzieci i właśnie – żon.

MURSI (Etiopia)
Dumą tego zamieszkującego dolinę rzeki Omo (południe Etiopii) plemienia są kobiety noszące w wargach gliniane płytki. Różne są tłumaczenia, skąd się wziął ten kontrowersyjny zwyczaj. Niektórzy twierdzą, że chodziło o odstraszanie złych duchów, które mogłyby się przez usta dostać do wnętrza kobiety. Inna teoria utrzymuje, że była to celowa taktyka w czasach niewolnictwa – na tak oszpecone kobiety nie było kupców, dzięki czemu były bezpieczne. Jeszcze inni uważają że jest na odwrót – kobieta zakładała płytkę, aby podnieść swą atrakcyjność, przynajmniej w oczach współplemieńców. W obecnych czasach coraz częściej wydaje się, że kobiety Mursi robią to dla wymiernych korzyści – za każde zdjęcie turyści im płacą, tym chętniej, im większa jest płytka. Dojście do płytki w rozmiarze XXL oczywiście trwa – najpierw, jeszcze małym dziewczynkom, nacina się wargę i wkłada mały z początku krążek, a dopiero z czasem, w miarę rozciągania wargi, płytkę się powiększa. Płytki można wyjąć – np. do jedzenia czy spania, natomiast właśnie za ich sprawą Mursi nie mają zwyczaju pocałunków.

HIMBA (Namibia)
W wioskach Himbów przebywają głównie kobiety – mężczyźni zajmują się wypasem bydła i kóz, tak więc krążą poza obozem, często przez wiele dni. Smukłe, elegancko poruszające się panie Himba, uważane są za najładniejsze z grona afrykańskiej płci pięknej. Nie myją się (woda jest zbyt cenna, aby ją marnotrawić na ablucje – służy tylko do picia), ale też nie odstraszają zapachem, bo zamiast mycia okadzają się ziołami, a następnie pokrywają ciało czerwono-brązową glinką, nadającą ich skórze gładkości. Duże znaczenie mają włosy – można po nich rozpoznać status społeczny – czy mamy do czynienia z mężatką, wdową czy jeszcze zbyt młodą na zamążpójście dziewczyną. Strój to głównie spódniczki z wyprawionych skór oraz liczne ozdoby, w dużej mierze z metalu (np. masywne obręcze na nogach), co sprawia że waga wszystkich ornamentów dochodzi nawet do kilkunastu kilogramów! Czy trudno spotkać Himbów? Wbrew pozorom nie. Niektóre ich wioski otwarcie zapraszają  turystów, a poza tym kobiety Himba często chodzą na zakupy do miasta, gdzie w swoich tradycyjnych strojach odsłaniających biust, robią zakupy m.in. w supermarketach.

BUSZMENI 
(Namibia, Botswana, Tanzania)
Niełatwo znaleźć buszmenów opierających się wpływom cywilizacji, ale jeszcze tacy są. Na przykład w Tanzanii, gdzie prowadząc koczowniczy tryb życia, nie mają stałych wiosek, tylko podążają za migrującą w zależności od pór roku zwierzyną. Nie chodzą do miasta, bo nie mają takiej potrzeby, nie używają pieniędzy, bo nie znają ich wartości, nieznane jest im pojęcie kalendarza, nie mają dokumentów, nie umieją czytać ani pisać, a ich mowa to dźwięki przypominające klikanie. Odwieczne życie w buszu sprawiło że są częścią natury, na dzikie zwierzęta polują przy użyciu łuków i zatrutych strzał, mieszkają w szałasach, a gotują na ogniskach. Ich kuzyni z Namibii czy Botswany są już jednak inni – zakładają stałe wioski i spotykają się z turystami, którym za odpowiednią opłatą objaśniają, jak sobie radzą w buszu, jak rozniecają ogień i co jedzą. W ich przypadku kontakt z białymi ludźmi jest już czymś normalnym – owszem, na polowanie pójdą, ale potem wybiorą się do miasta, bo być może trafi się turysta chętny na bransoletkę od „prawdziwych buszmenów”. Niestety, za niedługi czas buszmenów nie zobaczymy. Ci pierwsi, z Tanzanii, żyjący jak ich przodkowie, wymrą, ci drudzy, z Namibii, ucywilizują się tak, że przestaną być buszmenami.

Tekst i zdjęcia

Monika Witkowska