Chorwacja ma tak wiele atrakcji przyrodniczych, że zbyt często – jadąc samochodem – pomijamy stolicę kraju. Nowe-stare połączenie lotnicze z Zagrzebiem sprawi, że być może niektórzy turyści zostaną tu nieco dłużej.

Prawie jak w domu
Podróż nad Jeziora Plitwickie, Istrię czy Wybrzeże Dalmatyńskie ma jedną wadę. Latem bywa tam tak wielu turystów, że niemal nie mamy kontaktu z Chorwatami. Zagrzeb jest nieco inny. Tu mieszkają miejscowi. Przyjeżdżając do Zagrzebia po raz pierwszy, czułem, jakbym już tu kiedyś był. Miasto wyrosłe z dwóch ośrodków niczym Buda i Peszt, katedra świętego Stefana prawie jak w Wiedniu, a nawet Teatr Narodowy podobny do Teatru Juliusza Słowackiego w Krakowie. Nic dziwnego, że człowiek od razu czuje się tu jak u siebie w domu.

Cesarski porządek
Mimo upływu stu lat od początku upadku dynastii habsburskiej, kilku wojen i zmian systemów politycznych cesarski porządek czuje się w powietrzu. I to nie tylko dzięki zapachowi pieczonych kasztanów i strudlom. Bo choć najstarsze ślady osadnictwa pochodzą tu sprzed tysiąca lat, to chyba największy wpływ miała tu monarchia austro-węgierska. Tak jak na wspomnianą katedrę. Świątynia początkowo średniowieczna swój obecny kształt zawdzięcza rozbudowie w XIX w. To główna atrakcja Kaptolu, połączonej z inną historyczną dzielnicą Gradcem, Krwawym Mostem. Teraz jest to zwykła uliczka. Most zlikwidowano ponad sto lat temu, ale nazwa na pamiątkę starć sąsiedzkich pozostała.

Zwiedzanie śladem burka
Na Gradcu kościół świętego Marka przypomina, że jesteśmy w Chorwacji. Dachówkę w barwach narodowych widać z daleka. Nam, Polakom, łatwiej jest zrozumieć także mowę ulicy. Wprawdzie słowiańskie języki, niczym w przygodach Franka Dolasa, łatwiej jest zrozumieć po travaricy, to i tak czujemy się tu bardziej swojsko niż u najbardziej nawet gościnnych „bratanków”. Choć oczywiście warto pamiętać o różnicach językowych. Najłatwiej o pomyłkę przy jednym z barów z szybkim jedzeniem. To, że popularny jest tu „burek”, nie oznacza, że do kuchni śródziemnomorskiej zakradły się tradycje koreańskie. Nie jest to też odpowiednik amerykańskich hot-dogów. To pyszne ciasto, które nadziewane jest  farszem baranim lub warzywnym. Jako że niemal każdy kucharz ma swój przepis, można zwiedzić miasto „śladem burka” i nie powtórzyć smaków.

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze listopad-grudzień 2014 na str. 68-69.