Wiele potrzeba czasu i środków by z lwowskiego krajobrazu zniknęły wymagające remontów budowle i podwórza. A może lepiej żeby się tak nigdy nie stało? Bo to w nich właśnie kryje się nieuchwytny, transcendentny element, który sprawia że Lwów żyje. Że wbrew dziejowym zawieruchom, wciąż pozostaje miastem z duszą.

Lwowska encyklopedia miała zamknąć się w trzech tomach. A już wiadomo, że nie starczy czterech, aby pomieścić informacje o tym tylko co najbardziej zasługuje na ocalenie od zapomnienia. – Napisałem wiele przewodników po Lwowie – mówi Ihor Lylo – i zawsze wysłuchiwałem, że czegoś brakuje, że zapomniałem o tym, i o tym, i o tamtym. Ihor jest z wykształcenia historykiem sztuki, a rodzinny Lwów jest po prostu jego pasją. O nim pisze, o nim opowiada i po nim oprowadza. Trasami, które sam obmyśla, a którymi podążają potem inni miejscy przewodnicy. Raz na rok zamienia się miejscami z merem, i wcielając w rolę pierwszego miejskiego urzędnika, prezentuje jego gabinet. Krąży z chętnymi po zakamarkach Lwowa nocą. Zapuszcza z wycieczkami do piwnic. Ostatnim jego pomysłem jest trasa po lwowskich dachach. Nie po wszystkich rzecz jasna, ale po tych, na które normalnie się raczej nie wchodzi, a z których widoki na Lwów są najciekawsze.

Hajże, za Ihorem
Ihor w roli przewodnika jest rewelacyjny, bo chociaż należy do autorów wspomnianego kompendium wiedzy, i ma łeb jak sklep, to jednak wszystko tak sobie w nim poukładał, że wybiera teraz różne ciekawostki, tworząc za każdym razem inną nieco opowieść. Poza tym chętnie ją przerywa, dając czas by się zachwycać widokami. Z Ihorem byłem na dwóch hotelowych dachach, na dachu bankowym i na kamienicy mieszczącej hostel. Jej dach, podobnie jak trzykondygnacyjne mieszkanie pod nim, należy do prywatnego właściciela. Co widziałem? Lwów! Miasto na siedmiu wzgórzach. Kamienice, kościoły i cerkwie, teatry, koszary, urzędy, banki i hotele. Wciskające się powoli w wąskie ulice tramwaje i pełznące przez skrzyżowania samochody. Parki i wystające ponad korony drzew maszty telewizyjne oraz słupy trakcji wysokiego napięcia. Krótko mówiąc wszystko to, co pozostawili po sobie Polacy, Ukraińcy i Żydzi, co zlecali obcym i miejscowym architektom zasobni mieszczanie i dumni przedstawiciele szlachty, cesarscy, carscy, socjalistyczni, a wreszcie demokratycznie wybrani urzędnicy i nowi właściciele posesji. Podwórka studnie, ciasne ulice i place, flagi, anteny i dachy, dachy, dachy. Zardzewiałe, zaśniedziałe i błyszczące w słońcu, z potłuczoną dachówką i z nowym przykryciem. Balkony, na których suszy się pranie i górujące władczo nad resztą budynków wieże świątyń. Oddaloną nieco od centrum katedrę św. Jura. Starą katedrę ormiańską. Potężną kopułę wielkiego teatru i zdobiące jego fasadę rzeźby. A po środku ratuszową wieżę z tarczą zegarową. Tam także jest widokowa galeria, więc machaliśmy do ludzi, którzy pokonali mnóstwo schodów by się na nią dostać. Widok też roztacza się stamtąd piękny. Brak jednak poczucia wyjątkowości jakie towarzyszy wycieczce z Ihorem. Poza tym, my wyjeżdżaliśmy na górę windami. Nawet taką, którą ukradli Rosjanie za radzieckich czasów i wywieźli do Leningradu. Była secesyjna, zabytkowa. Wyjątkowa! Teraz, secesyjnym szybem kursuje zwykła kabina. Szkoda, ale i to wystarczy, by zgodnie z ideą Ihora, na podniebną wycieczkę mógł się wybrać każdy. Kto jest w pełni sił, i kto się przemieszcza na wózku. Niezależnie od wieku.

Pani Dyrektor tańczy
Ilko Łemko to także oryginał. – Nie jestem góralem ruskim z Karpat, to pseudonim – mówi. – Historykiem też nie jestem – dodaje z uśmiechem – tylko muzykiem z rokowej kapeli „Super Vuyki”. Ilko jest zakochany we Lwowie. W kronice Bartłomieja Zimorowicza wynalazł zapiski z końca XVI wieku i na nich oparł fabułę książki „Miłość i śmierć”. Opowiada w niej o losach pochodzącego z Włoch kupca i lwowskiej dziewczyny. Ale bohaterami są tak naprawdę wielka miłość i okrutna dżuma, która przyniosła śmierć, zanim zakochani zdążyli się pobrać. – Lwów jest miastem miłości – zapewnia Ilko, i podkreśla ten wątek wielokrotnie. Gdy prowadzi do kaplicy Boimów. Mauzoleum z czarnego marmuru koło rzymskokatolickiej katedry, jednego z najwspanialszych dzieł sztuki zachowanych we Lwowie. Gdy pokazuje barokowe epitafium z sylwetkami 12 synów i 12 córek zasobnego mieszczanina, wmurowane w prezbiterium katedry. Gdy przypomina, że to we lwowskiej katedrze, przed cudownym obrazem Matki Boskiej Łaskawej, król Jan Kazimierz złożył w 1656 roku śluby, powierzając jej opiece tron oraz poddanych, i nazywając ją po raz pierwszy Królową Korony Polskiej.

Miłość w ludzkim wymiarze, wkroczyła także w progi pałacu Potockich. Wprawdzie nie od razu, bo po konfiskacie w 1940 roku, władze radzickie wykorzystały neorenesansową rezydencję jednego z największych europejskich rodów na archiwum. Sale zamknięto na trzy spusty, pozwalając by kurz pokrywał księgi. Nieważne czy zapisane gotykiem, cyrylicą, alfabetem łacińskim czy żydowskim. Dopiero po latach, co było oznaką odwilży, urządzono w nich pałac ślubów. Dziś, choć już od 14 lat mieszczą galerię sztuki, znowu można się pobrać w pałacowych wnętrzach. Związanie węzłem małżeńskim kosztuje 600 hrywien, ale jest tak pięknie, że chce tego niejedna para, i to nie tylko ze Lwowa. Mnie także dopisało szczęście, bo ekspozycję zaprezentowała osobiście dyrektor, pani Oksana Kozynkiewicz​. A pod przewodnictwem pierwszej damy lwowskiego muzealnictwa, nie było to zwykłe zwiedzanie galerii, ale prawdziwy taniec. Z dziełami europejskich mistrzów w tle.

Chwała Ukrainie
Obok fontanny przed gmachem Opery jest ogródek kawiarni, ozdobiony lśniącymi w słońcu sylwetkami baletnic. Są budki z preclami i samochodziki dla dzieci. Dla najmłodszych takie, którymi sterują rodzice. Gdy zauważyłem pojazd mknący w kierunku betonowego śmietnika i schodów, omal nie krzyknąłem. Ale ojciec w porę się zorientował, i wywołując radość maleńkiego kierowcy, w ostatniej chwili uniknął wypadku efektownym driftem. Cóż przykuło jego uwagę? Ano dziewczyny. I powiem szczerze – jest usprawiedliwiony! Wystrojone kobiety, na koturnach i podniebnej wysokości obcasach, przemierzają brukowane ulice, wijące się na stokach lwowskich wzgórz. Jeszcze chętniej panny siedzą niż spacerują. Męska zaś część populacji towarzyszy im oczywiście z radością. W efekcie, lwowskie lokale są okupowane do późnych godzin, do ostatniego miejsca. Na szczęście zaaranżowanych z pomysłem, i do tego z niezłą kuchnią nie brakuje. Można znaleźć smaki z całego świata, ale prym wiodą te z menu bazującym na galicyjskiej tradycji. W nowocześnie wyposażonej restauracji minibrowaru „Kumpel” podają na przykład potrawy z bryndzy. Z równie dobrej kuchni słynie „Krywa Lypa”, pierwsza restauracja założona nieopodal starego drzewa o poskręcanym pniu, dziś jeden z wielu lokali w przytulnej uliczce-pasażu o takiej samej nazwie. W otulonej zielenią Alei Wolności, prowadzącej spod gmachu Opery znajduje się „Sało”. Zgodnie z nazwą, hitem są tam potrawy ze słoniny. Podawane w ekstrawaganckim i nowoczesnym klimacie techno. Przy rynku, w tzw. kamienicy Kudliszowskiej mieści się „Atlas”. Restauracja szczyci się tym, że w niej jako pierwszej uruchomiono publiczną toaletę. Przydatną niezwykle, jako że zbierała się tam lwowska bohema, a wiadomo – artyści i dziennikarze za kołnierz nie wylewają. Właścicielem był wtedy Edward Tarlerski, więc utarło się dwuznaczne nieco sformułowanie „u Edzia”. Lepszych słodyczy niż wyroby Lwowskiej Manufaktury Czekolady nigdzie nie znajdziemy. Rewelacyjne są ich pitne czekolady, barwne pralinki z różnymi dodatkami i cieszące się największym ostatnio powiedzeniem figurki Putina. Do schrupania na raz!

Lwów, patriotyczny drink Chwała Ukrainie, fot. Paweł Wroński

Lwów, patriotyczny drink Chwała Ukrainie, fot. Paweł Wroński

Lista dobrych lwowskich lokali nie zmieści się nawet na 10 naszych stronach. Nie mogę się jednak oprzeć pokusie by nie wspomnieć o „Trapeznej” w dawnych piwnicach klasztoru bernardynów. W karcie znajdziemy „Sto potraw galicyjskiej kuchni”. O „Kryjówce”, wystylizowanej na ziemiankę Ukraińskiej Powstańczej Armii. A wreszcie o lokalu o nazwie „Masoch”… z nieco innych względów. Oprócz oryginalnych drinków takich jak „Śliska pipka”, można tam zamówić biczowanie. Kelnerzy realizują je oczywiście z przymrużeniem oka, niemniej jednak, panny, które zakosztowały przysmaku w mojej obecności, piszczały niczym bohaterki seriali z Disney Chanel. Niezależnie od lokalu, Lwów ma świetne, wyrabiane od 1715 roku na skalę przemysłową, piwo. Przepyszny kwas chlebowy – najlepiej pić taki rozlewany z beczki. Jeśli zaś chodzi o drinki, furorę robi żółto niebieska Chwała Ukrainie (Слава Україні). Przy drinku w barwach narodowych nie wahajmy się wznieść okrzyku odpowiadającego we Lwowie naszemu „na zdrowie”. Budźma! Hej, hej, hej! I bawmy się dobrze, bo wojenne echa, choć ze zrozumiałych względów dręczą serca i umysły lwowian, są od „ostatniego miasta Europy” wciąż odległe.

INFO
www.lviv.travel
www.touristinfo.lviv.ua
www.inlviv.info

Oryginalne wycieczki po Lwowie:
Kumpel-Tour (www.kumpel-tour.com)
Czudo-Tour (www.chudotour.com).

Waluta: 1 UHR (hrywna) – 0,25zł
Kantory przy granicy oferują wymianę złotówek korzystniej niż w odległych od granicy rejonach. W wielu miejscach można we Lwowie zapłacić złotówkami, ale przelicznik nie jest korzystny. Najlepiej po prostu brać pieniądze w bankomatach. Na posiłki w lokalach wystarczy od 20 do 60 hrywien, na zimne napoje nawet 10, ale herbata potrafi kosztować 15 hrywien czyli niemal tyle co pierogi – od 20 hrywien (vareniki bo pirożki to bułeczki w kształcie pieroga bliskie naszym faszerowanym pasztecikom – 5 hrywien). Jeśli chcemy kupić na pamiątkę alkohole, pamiętajmy, że ich sprzedaż kończy się wszędzie o 22.

Do Lwowa z Warszawy najlepiej jechać kursowym autobusem. PKS Polonus (www.pkspolonus.pl) oferuje 2 kursy dziennie tam i 2 z powrotem, o takich godzinach, że spędzimy bez trudu weekend we Lwowie z 1 tylko noclegiem. Dojazd nocą zajmuje do 9 godzin, w tym nawet 3,5 traci się niestety na granicy, głównie z powodu opieszałej pracy polskich służb granicznych. Bilet kosztuje 90 zł tam; powrotny trzeba kupić w kasie dworcowej – 319 hrywien (czerwiec/lipiec 2014). Trasę Przemyśl-Lwów obsługuje także wielu przewoźników autobusowych i prywatne busy. Z południowej Polski kursują bezpośrednie pociągi. Można też przedostać się przez granicę np. w Hrebennem/Rawie Ruskiej pieszo i dojechać potem do odległego zaledwie 70 km Lwowa marszrutką.

Adresy hoteli znajdziemy na stronach lwowskiej informacji turystycznej (www.inlviv.info). Dla orientacji, za – 2-osobowy pokój w 3* hotelu Irena nieopodal głównego dworca kolejowego, zapłacimy 460 hrywien (115 zł). Śniadanie płatne osobno – 20 do 40 hrywien (wybór dań z karty). Szukając zakwaterowania, warto przejrzeć recenzje zamieszczone w międzynarodowym portalu www.tripadvisor.com. I sprawdzać lokalizację na mapie. Bilet tramwajowy, który się kupuje u motorniczego – 2 hrywny. Przejazd taxi – około 1,5 hrywny za kilometr – nie ma taryfy nocnej; dobrze jest ustalić kwotę zanim kierowca ruszy.

Tekst był publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze wakacje 2014, na str. 58-63.