Serengeti to jeden z najwspanialszych parków narodowych w Afryce. Na powierzchni ok. 15 tys. km2 żyją tu zwierzęta, które do tej pory oglądałam tylko w telewizji lub w zoo. Mój przewodnik, wskazując szerokim gestem na rozległe, trawiaste tereny, wyjaśnia, że w lokalnym języku maa słowo „serengit” oznacza „niekończącą się równinę”.

Najpopularniejszą formą podróżowania po parku są terenowe samochody z napędem na cztery koła i odkrytym dachem, umożliwiające fotografowanie i podglądanie egzotycznych zwierząt z bezpiecznej odległości. Jednak gdy dowiedziałam się o balonowym safari, od razu pomyślałam, że może to być jedyna okazja w życiu, by w wiklinowym koszu o wschodzie słońca wzbić się ponad głowy słoni, żyraf, niezwykle niebezpiecznych hipopotamów i dziesiątek innych mieszkańców Serengeti. Nie byłabym sobą, gdybym taką okazję ominęła. Bardzo wcześnie przyjechał po mnie przewodnik i pod osłoną nocy dowiózł na miejsce zbiórki. Z zapartym tchem przyglądałam się nadmuchiwaniu balonu, podczas gdy życie w parku niespiesznie budziło się z nocnego letargu. Po krótkim przeszkoleniu razem z sześcioma innymi pasażerami usadowiłam się w wiklinowym koszu i wraz z pierwszymi promieniami słońca nasz balon bezszelestnie wzbił się w powietrze. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że buchający nad głowami płomień może uszkodzić czaszę balonu. Kapitan jednak ze stoickim spokojem tłumaczył, że właśnie dzięki niemu lecimy i jesteśmy bezpieczni. Gdy tylko zobaczyłam pierwsze stada antylop, bawoły, hieny i żyrafy z perspektywy szybującego nad ich głowami ptaka, uczucie lęku zastąpiła nieopisana eksplozja euforii i zachwytu. Lot balonem o wschodzie słońca nad Serengeti to jedno z moich najbardziej fascynujących przeżyć i najpiękniejsza pamiątka z Tanzanii, która zostanie ze mną już na zawsze.

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze marzec 2012 na str. 12.