Ukryte w kambodżańskiej dżungli pozostałości ponad stu hinduistycznych świątyń są atrakcją turystyczną o światowym znaczeniu, podobnie jak egipskie piramidy czy grecki Partenon. Wzbudzają podziw i są świadectwem kunsztu budowniczych sprzed ośmiu wieków. 

Słowo „angkor” pochodzi z sanskrytu i oznacza „stolicę” lub „święte miasto”. Dziś mianem Angkor określa się sławny na całym świecie zespół ruin rozpostarty w pobliżu miejscowości Siem Reap w Kambodży. Dawniej znajdowała się tu siedziba władców Khmerów, którym poddani oddawali cześć religijną. Budowle miasta były niezwykle bogato zdobione, a płaskorzeźby do dziś stanowią cenne źródło wiedzy o dawnym mocarstwie Khmerów. Najważniejsza świątynia kompleksu nosi nazwę Angkor Wat (miejska świątynia), położony zaś w jej pobliżu zespół miejski jest określany mianem Angkor Thom, czyli wspaniałe miasto. Z archeologicznego punktu widzenia Angkor jest przede wszystkim ogromnym systemem wodnym, złożonym ze sztucznych kanałów i grobli, w których magazynowano wodę. Stąd kierowano ją na pola ryżowe. Tym sposobem Khmerzy zbierali plony dwa razy w roku i powiększali potencjał gospodarczy. Ponoć w okresie największej świetności Angkor liczył ponad milion mieszkańców i był największym miastem świata. Dla porównania Londyn w tym samym czasie miał zaledwie 50 tys. mieszkańców.

Skuterem do historii
Na powierzchni 400 km² wybudowano prawie 250 unikalnych świątyń, z czego do naszych czasów przetrwała mniej niż połowa. Odległości pomiędzy poszczególnymi obiektami wynoszą nawet kilkanaście kilometrów. Tak olbrzymiego kompleksu nie da się zwiedzać na piechotę. Zastanawiałam się nad wypożyczeniem roweru, jednak doskwierające upały skutecznie zniechęciły mnie do wysiłku fizycznego. Dlatego z radością przystałam na propozycję Tonle, mojego przewodnika, który zaoferował, że odbierze mnie z hostelu o godz. 6 rano i wypożyczonym skuterem razem zwiedzimy najważniejsze świątynie. Podczas trzydniowej wycieczki codziennie mijamy mnichów w pomarańczowych szatach. Towarzyszą nam gromadki dzieci, które biegając za turystami, oferują im kupno pamiątek. Droczą się i targują, ale nie są nachalne, a raczej serdeczne i przyjacielskie. Potrafią biegle liczyć w kilku językach, czym wprawiają mnie w zdumienie, i dokładnie wiedzą, ile mają pocztówek na sprzedaż. Zakamarki kompleksu sprzyjają indywidualnej eksploracji, świetnie też nadają się do zabawy w chowanego, co wykorzystują khmerskie dzieci.

Arcydzieło
Angkor Wat to najważniejszy i według mnie najwspanialszy zabytek w całym kompleksie. Nic dziwnego zatem, że jego symbol widnieje na fladze Kambodży. Świątynia powstała na początku XII w. jako siedziba władcy-boga Surjawarmana II, a później stała się miejscem jego wiecznego spoczynku. Ponoć przy budowie, która trwała 37 lat, pracowało ok. 5 tysięcy rzemieślników i aż 50 tysięcy robotników. Już z daleka dostrzegam charakterystyczne, typowo khmerskie wieże do złudzenia przypominające pąki lotosu, symbol czystości Buddy. Świątynia składa się z trzech poziomów zwieńczonych centralną wieżą wznoszącą się na wysokość 65,5 m. Otaczają ją ogromna prostokątna fosa i zewnętrzne mury o wymiarach 1300 m na 1500 m. Rozmieszczenie i wykonanie świątyni świadczy o doskonałym zrozumieniu bryły i zmyśle artystycznym azjatyckich architektów. Ściany budowli zdobią misterne płaskorzeźby. Mają w sobie tyle subtelnych detali i dynamiki, że aż trudno uwierzyć, iż wykuto je w kamieniu. Szczególne wrażenie robi na mnie „kamienny arras”. Jeden z największych skarbów Angkor Wat ciągnie się na długości ponad 900 metrów i przedstawia prawie 20 tysięcy postaci odtwarzających realistyczne sceny z eposów indyjskich Ramajany i Mahabharaty oraz życie dworu. Kiedy opuszczam świątynię, dopada mnie smutek i nostalgia, przeczuwam, że nie zobaczę już nic równie pięknego.

W plątaninie korzeni
To miejsce znają nawet laicy. Skąd? Jedni z fascynujących fotografii przedstawiających konary drzew ciasno oplatające ruiny świątyni. Inni ze srebrnych ekranów! Niektóre sceny filmu „Tomb Raider” z Angeliną Jolie w roli głównej zostały nakręcone właśnie w świątyni Ta Prohm. Budowla ta od wieków toczy nierówną walkę z dżunglą. Olbrzymie drzewa wbijają się korzeniami w mury, łamią płaskorzeźby i panoszą się we wnętrzu budowli.

Popadający w ruinę zabytek zagraża bezpieczeństwu turystów, dlatego nie wszędzie można wchodzić. Udostępnione do zwiedzania obszary jeszcze silniej przyciągają tajemniczością. Usiłuję przecisnąć się przez labirynt korytarzy, do których wejścia broni plątanina lian i korzeni. Szybko jednak kapituluję wobec przeważających sił natury. Czy Ta Prohm przetrwa dla następnych pokoleń? Od czasu obalenia zbrodniczego reżimu Czerwonych Khmerów zabytki w Kambodży są stopniowo konserwowane i restaurowane. Biorą w tym udział liczne organizacje międzynarodowe, m.in.: francuskie, japońskie, niemieckie i amerykańskie, a także polskie.

Pod okiem Buddy
Kompleks Bayon znacznie różni się od innych świątyń Angkoru. Zespół świątynny był przez stulecia rozbudowywany i rozszerzany, przez co zyskał bardziej skomplikowany plan niż inne budowle. Świątynia jest okrągła, a nie kwadratowa jak większość z tego okresu. Zamiast muru otacza ją otwarta kolumnada, a na wieżach wykuto w kamieniu ponad 216 uśmiechniętych twarzy Buddy. O poranku lub wieczorem, przemykające promienie światła sprawiają, że kamienne oblicza mają niesamowity, tajemniczy wyraz. Na większości z 37 zachowanych wież widnieją cztery twarze skierowane w cztery strony świata, podczas gdy na innych są tylko dwa albo trzy boskie oblicza. Wielu badaczy sądzi, że twarze o lodowatym uśmiechu należą do króla Kambodży – Dżajawarmana VII, który zlecił budowę tej świątyni. Legenda głosi także, że podczas trwającej 40 lat budowy plany świątyni zmieniały się kilkakrotnie. Podobno w czasach świetności twarze były pozłacane, a zdaniem niektórych archeologów nad czterema obliczami znajdowało się jeszcze piąte – ze złota. Czy to prawda? Nie wiadomo. Zwiedzając tę świątynię, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że każdy mój ruch śledzi wzrok Buddy.

Tajemnicza aura kompleksu Angkor Wat uwodzi swym czarem i sprawia, że opuszczając ruiny zaginionego miasta, wiem na pewno, że jeszcze kiedyś tu wrócę.

Tekst: Edyta Buchert

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze październik 2011 na str. 16-21.