Wyniosłe kamienne posągi nieustępliwie strzegą tajemnic chilijskiej Wyspy Wielkanocnej. Zainspirowały więcej legend niż piramidy Majów i Stonehenge.

Z Hanga Roa, jedynego miasta na wyspie, odbiera mnie Madia – właścicielka pensjonatu, w którym przez kilka tygodni będę mieszkać. Kobieta, jak nakazuje polinezyjski zwyczaj witania gości, zarzuca mi na szyję sznur kwiatów. Zapach tropikalnych girland i ciepły uścisk gospodyni wprawiają mnie w doskonały nastrój. „Ahoj przygodo” – myślę w duchu i wrzucam plecak na pakę pikapa. Z zaciekawieniem oglądam osadę parterowych domków ukrytych wśród tropikalnej roślinności. Po kilku przecinających ją drogach wolno suną samochody, bo niby dokąd miałyby się spieszyć. Ulicami spacerują dziewczyny z kwiatami zasuniętymi za uszy, w restauracjach turyści sączą kolorowe drinki i zajadają się homarami. Całkiem nieźle jak na początek. A przecież wszystko, co najlepsze przede mną. Niedługo potem jeszcze w samym mieście moim oczom ukazują się pierwsze kamienne posągi. Największe kolosy mają 30 m i ważą setki ton, najmniejsze mierzą około dwóch metrów. Miejscowi nazywają je moai. Na myśl, że za chwilę przyjrzę im się z bliska, przeszywa mnie dreszcz emocji.

Punkt na oceanie
Wyspa Wielkanocna ma zaledwie 15 km długości i 21 km szerokości, jest jednym z najbardziej odizolowanych miejsc na ziemi. Od stałego lądu, czyli zachodniego wybrzeża Chile, dzieli ją aż 3800 km, zaś od najbliżej położonej, maleńkiej wysepki Pitcarin 2000 km. Na mapie świata wygląda niczym punkcik na tle bezkresnego błękitu Oceanu Spokojnego. Aż dziw, w jaki sposób w IX w. n.e. dotarli tu polinezyjscy żeglarze. Pod dowództwem króla Hotu Matua przybili na wyspę z archipelagu Markizów, pokonując prawie cztery tysiące kilometrów. Skrawek lądu, który można okrążyć rowerem w ciągu jednego dnia, został odkryty dla Europy w 1722 r. przez Holendrów, dokładnie w niedzielę wielkanocną i prawdopodobnie stąd pochodzi jego nazwa. Gdy mówię Easter Island, Madia wykrzywia się jednak z niezadowoleniem i wyjaśnia, że miejscowi nie lubią tej nazwy. Uważają bowiem, że została narzucona przez „conti”, czyli mieszkańców kontynentu. Autochtoni wolą dawną nazwę Rapa Nui („trójkąt”), nadaną przez tahitańskich żeglarzy na początku lat 60. XIX w. Do naszej dyskusji dołącza matka właścicielki pensjonatu i zamyka ją jednoznacznym stwierdzeniem, że wyspa nazywa się Te Pito o Te Henua, czyli „Pępek Świata”. Nikt z nas nie śmie temu zaprzeczyć.

Tajemnice moai
Na wyspie jest w sumie ponad 900 moai. Jedne stoją dumnie nad brzegiem oceanu na platformach-ołtarzach, zwanych ahu (od polinezyjskiego słowa „spiętrzać/ składać”). Inne przewrócone przez nieznane siły skrywają ciała w ziemi. Jeszcze inne, do połowy zakopane, wystawiają głowy, dając świadectwo fascynującej historii wyspy. Dla Rapanujczyków są święte. Turystom nie wolno ich niszczyć, wchodzić na nie ani dotykać. Do wielu nie można nawet się zbliżać. Najdłuższa platforma z najlepiej zachowanymi posągami znajduje się w nadmorskiej Ahu Tongariki. Piętnastu potężnych mężczyzn mierzących 10–20 m patrzy na wulkan Rano Raraku, z którego skał zostali wyrzeźbieni. Na zboczach wulkanu znajduje się kamieniołom, w nim właśnie powstawały kolosy. Wszyscy są zwróceni twarzami do wyspy, za plecami mają Pacyfik. Nie mniej ciekawa grupa kolosów wyrasta w głębi lądu w Ahu A Kivi. Zwą się „Siedmioma odkrywcami” (zdjęcie na str. 44–45). Są nieco niżsi od nadmorskich braci i w przeciwieństwie do nich stoją twarzami w stronę morza. Za ich plecami wyrasta góra Terevaka, u stóp rozciąga się pole lawowe Roiho. Według legendy odkrywcy stanowili zwiad lub straż przyboczną króla Hotu Matua. Ich zadaniem było chronić wyspę przed wrogami nadciągającymi od strony morza. Niektórzy moai mają na głowie pukao, kamienne ozdoby przypominające ogromne kapelusze. Jak się okazuje, pukao miały symbolizować wymyślny polinezyjski kok pleciony z długich włosów. Wykonane zostały w kraterze wulkanu Puna Pau z czerwonej wulkanicznej lawy. Ważące kilka ton „fryzury” rozbudzają wyobraźnię badaczy i archeologów. W jaki sposób udało się je zainstalować na głowach kamiennych olbrzymów bez użycia dźwigu? Istnieje wiele hipotez, pewności jednak nie ma.

Dwa klany
Przyglądając się kamiennym posągom, odnoszę wrażenie, że przedstawiają tę samą osobę. Wszystkie mają podłużną twarz, niskie czoło, szpiczaste podbródki, wąskie usta, długie uszy (z wyjątkiem kilku), ręce zaplecione na wydatnym brzuchu i brakuje im nóg. Kogo przedstawiają? Dla kogo były budowane? Wiele z tych pytań, mimo długoletnich badań, nadal pozostaje bez odpowiedzi. Niemieccy archeologowie, którzy zatrzymali się w tym samym pensjonacie co ja, opowiadają wieczorami o badaniach i wcześniejszych hipotezach. Twierdzą, że moai nie są figurami jednej osoby, lecz przedstawiają zmarłych przodków klanu „długouchych”. Potomkowie króla Hotu Matua i jego dworzan nosili ciężkie kolczyki, które wydłużały płatki uszu. „Długousi” jako klasa uprzywilejowana korzystali bez ograniczeń ze wszystkich dóbr. Natomiast „krótkousi” stanowili klasę podrzędną, zajmowali się m.in. budowaniem posągów. Wykuwali je w kamieniołomie i transportowali na oddalone nawet o 10 km nadmorskie platformy-ołtarze, po czym ustawiali w równych szeregach. Jak to się stało, że tak wspaniali budowniczowie nagle zniknęli? – nie daję spokoju. – Przypuszcza się, że w XVI w. wybuchła wojna między „długouchymi” i „krótkouchymi”, która położyła kres tej cywilizacji – odpowiadają archeolodzy.

Wyścig po władzę
Gdy nasyciłam już oczy widokiem tajemniczych kolosów, zapragnęłam zobaczyć Rano Kau, jeden z trzech wulkanów, jakie przed milionami lat uformowały wyspę. Dziś uśpiony krater wulkanu wypełniają liczne jeziorka, a z krawędzi roztacza się spektakularny widok na bezkres oceanu. Na jego zboczu znajduje się także Orongo – miejsce startu i mety niezwykle wyczerpującego biegu po… jajko. Śmiałkowie boso zbiegali kilkaset metrów w dół po bardzo stromych i osuwających się skałach. W dole kipiące fale rozbijały się o brzeg. Następnie z kamienistego brzegu płynęli ponad kilometr do maleńkiej, ostrej skały Moto Nui. Tam zdobywali jajo fregaty, umieszczali je w specjalnie na ten cel przygotowanym skórzanym schowku umocowanym na czole i biegli z powrotem. Zwycięzca stawał się bohaterem, a jego ród rządził wyspą aż do następnego wyścigu.

Nad brzegami Pacyfiku
Rapa Nui kusi nie tylko tajemniczymi posągami, ale także białym piaskiem plaż i egzotyką tropików. Amatorzy surfingu znajdą tu doskonałe, długie fale. Niebezpieczne prądy i skaliste wybrzeże wymagają jednak od surferów doświadczenia. Na wyspie działa też renomowana szkoła nurkowa Orka. Prowadzi ją Henry Garcia Baral, francuski nurek, który przez cztery lata pływał w ekipie kapitana Cousteau. Przy brzegu woda jest nieco mętna, ale wystarczy wypłynąć dalej, by odkrywać jaskinie, groty, podziwiać żółwie i homary. Można natknąć się także na przewrócony posąg moai. Nie jest to jednak oryginalna rzeźba, a jedynie imitacja. Zatopiono ją po nakręceniu słynnego filmu „Rapa Nui” (1994 r.) w reżyserii Kevina Reynoldsa. Mnie najbardziej urzekła bajkowa plaża Anakena rozciągająca się obok platformy z odrestaurowanymi posągami Ahu Nau Nau. To właśnie tutaj, według legendy, dopłynął król Hotu Matua z polinezyjskimi żeglarzami, których potomkowie zasiedlili wyspę. Jego oczom, podobnie jak moim, ukazała się sielankowa zatoka z piękną, szeroką plażą, szmaragdową wodą, białym piaskiem i otaczającym ją gajem palmowym. Nic dziwnego, że „Pępek Świata”, skrywający po dziś dzień wiele zagadek, fascynuje każdego, kto choć raz postawi tu stopę.

Tekst: Edyta Buchert

Dojazd: z Europy do Santiago de Chile latają m.in.: KLM, Lufthansa, Iberia oraz LAN. Podróż z Polski na Rapa Nui liniami LAN kosztuje ok. 5 tys. PLN; www.lan.com

Kiedy jechać: pogoda jest komfortowa przez cały rok.

Wiza: nie jest wymagana Waluta: peso chilijskie (CLP); 100 CLP = 0,60 PLN

Noclegi: znajdziemy jedynie w Hanga Roa. Hostele lub kwatery typu B&B od 30 do 70 USD za nocleg w pokoju dwuosobowym, dwójka w hotelach kosztuje od 75 do 200 USD, rozbicie namiotu na kempingu – ok. 10 USD

Warto wiedzieć: ceny są tu dwukrotnie wyższe niż w Polsce i w kontynentalnym Chile.

www.easterislandtourism.com

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze kwiecień 2011 na str. 44-49.

.