Karmieni darami Balijczyków bogowie, bóstwa i demony zachowują odwieczną równowagę. Bogobojność ludzi nagrodzili soczystą zielenią pól ryżowych, urodzajną glebą i krajobrazami, w których nad kamiennymi świątyniami dominują stożki wulkanów.

Wczesny wieczór w Ubud – kulturalnym i artystycznym sercu Bali. Siedzimy w kręgu na dziedzińcu świątyni. Na środku wieloramienny świecznik rzuca jedyne, poza księżycem, światło. Zupełna cisza potęguje nastrój oczekiwania. Nagle z kamiennej bramy świątyni wysypuje się morze półnagich, odzianych tylko w kraciaste sarongi, mężczyzn. Nieprzerwanym strumieniem schodzą po kamiennych schodach, jeden za drugim. Od zasuszonych staruszków z brązową osmaganą wiatrem skórą, po pulchnych panów z wąsem – za dnia kierowców taksówek czy sklepikarzy. W sumie setka. Siadają po turecku, w kręgu, wokół światła. – Kecak! – intonuje zachrypniętym głosem najstarszy z nich. – Ke-cak keee-cak, ke-cak, keeecak – rytmicznie podchwytują inni. Podrygują ramiona, klaszczą dłonie, ciała falują w rytm muzyki. Zwabiona śpiewem mężczyzn pojawia się tancerka ubrana w obcisły sarong i złotą, ozdobioną kwiatami koronę. Zaczyna się misterium. Zinterpretowane na balijską modłę przedstawienie fragmentów hinduskiego eposu – „Ramajany”. Taki taniec to nie tylko modlitwa, sposób na przekazywanie tradycji, ale też spajający społeczność rytuał.

Hinduskie wierzenia
Spośród ponad 17 tys. wysp Indonezji, najliczniejszego muzułmańskiego kraju świata, wyznawcy hinduizmu mieszkają na jednej z nich – Bali. Lokalne wierzenia i rytuały są unikalną mieszanką hinduizmu, kultu przodków i pradawnych wierzeń animistycznych. Bóstw, bogów, obrzędów tu tyle, że trzeba się na Bali urodzić, by wszystkie poznać i zrozumieć. Dość powiedzieć, że na całej wyspie zarejestrowanych jest ponad 11 tys. świątyń. Co najmniej trzy w każdej wiosce. I jeszcze po jednej przy każdym domu. Na jeden miesiąc przypada nawet 10 świąt. Najważniejszym z nich jest obchodzony co 12 miesięcy księżycowych odolan – rocznica poświęcenia świątyni i zamieszkania w niej bogów. Codzienne rytuały – składanie ofiar bogom w przydomowych świątyniach, obłaskawianie darami demonów i duchów przodków zajmuje Balijczykom sporą część dnia. Dary – kilka kwiatów, ziarenek ryżu, drobna moneta, kadzidełko – włożone do koszyczków plecionych z liści palmy stoją na chodnikach, przed wejściem do sklepów, w przydomowych świątynkach, a nawet na plaży. Kobiety ubrane w koronkowe bluzki i przewiązane jedwabną szarfą sarongi, niosące na głowach kosze z darami do świątyni – to niemal codzienny widok. I stały rytuał podczas pełni czy nowiu. Ta odmiana hinduizmu, którą wyznają mieszkańcy Bali jest nazywana agma tirtha, czyli religia świętej wody, bo woda jest niezbędną częścią rytuałów. Za najważniejszą światynię uchodzi Pura Besakih położona na zboczu najwyższego na wyspie, wciąż aktywnego wulkanu Agung (3142 m n.p.m.). Cały kompleks, składający się z 30 świątyń i setek prywatnych sanktuariów, wybudowano tarasowo na zboczu. Przypominają kryte czarną strzechą wieże osnute obłokiem mgły. Wspinając się po stromych schodach pod wyłupiastym okiem demonów, wśród idealnych sylwetek bóstw łatwo dać się zaczarować magii i świętości tego miejsca.

Wokół rajskich plaż
Po drugiej stronie wulkanu wyspiarskie przyjemności odsłaniają całą swoją krasę. Plaże Amed, w przeciwieństwie do położonych na południu wyspy kurortów wokół Kuty, odwiedzają głównie podróżujący na własną rękę. Nie ma tu deptaków, dudniących dyskotek czy tłumu naganiaczy. Jest szum palm, widok na zachodzące za stożkiem wulkanu słońce, kameralne bary i czarna, piaszczysta plaża. Bielą się na niej połamane fragmenty koralowców. Rafa jest w zasięgu 10 machnięć płetwami. Kolorowe ryby, tajemniczy świat trudnych do nazwania korali. Prawdziwy rarytas kryje się kilka kilometrów za Amed – zatopiony tuż przy brzegu japoński statek. Nie trzeba nawet nurkować ze sprzętem, wystarczy zanurzyć głowę pod wodę, nad jego zarośniętym pokładem, wygiętym kadłubem i poplątaną gęstwiną stalowych masztów i lin. Wokół, niczym wielkie pająki, unoszą się łodzie rybackie. Ich kolorowy, wąski kadłub stabilizują doczepione na wygiętych drągach bambusowe pływaki. Łódź wygląda, jakby za ich pomocą chodziła po falach. Rybacy tylko czekają na okazję. Wożą turystów na rafę, oglądanie delfinów lub na połów o świcie. W ten sposób pozyskują dodatkowe źródła dochodu, bo mało tu dorodnych makreli, a tuńczyki niecodziennie się zdarzają. Większość knajp serwuje to, czym morze obdarzy rybaków. Grillowany na skorupach kokosa, zawinięty w liście bambusa stek z tuńczyka, makrela podawana z sosem z drobno siekanych szalotek i chilli. Saté z krewetek. Zupa z krążkami kalmarów – oto typowe balijskie menu.

W cieniu wulkanów
Śmiałkowie pragnący zdobyć wulkan, muszą pojechać krętymi, górskimi drogami nad jezioro Batur, nad którego wodami piętrzy się jeden z nich. Patrząc z wioski Penekolan położonej na wysokości 1450 m n.p.m. na wypalone lawą czarno-zielone zbocza wulkanu, z łatwością można sobie wyobrazić, z jaką potegą natury mamy do czynienia. Warto też wykąpać się w gorących źródłach ogrzewanych podziemnym ciepłem. Baseny zbudowano z czarnego jak węgiel bazaltu, tak że ich powierzchnia zdaje się zlewać z taflą jeziora powstałego w wygasłym kraterze. Wulkan Batur pozwala się zdobyć tylko rano, gdy na kilka chwil wyłania się ze spowijających go chmur. Komu niestraszny zapach siarki, wyrusza o świcie z czołówką na głowie. Lepiej dobrze patrzeć pod nogi, bo pełno tu głazów o niezwykle ostrych krawędziach. Nagrodą za pobudkę o 4 rano jest wschód słońca na szczycie. Czerwona kula wstaje dokładnie za konturem wulkanu Agung i najwyższym wulkanem Indonezji – Gunung Rinjani (3726 m n.p.m.) leżącym na sąsiedniej wyspie Lombok. Widokiem można się cieszyć, póki poranna mgła nie podniesie się znad ziemi. Krater kipi zielenią i zionie parą, nad która przewodnicy pieką banany i gotują jajka na śniadanie. Jezioro w dole zdaje się mieć wielkość wanny. Oddalony o 60 km Lombok jest na wyciągnięcie ręki. A podkręcona wulkaniczną glebą zieleń Bali tak soczysta, że aż nierealna. Chociaż bliżej tu do nieba, zapach siarki zasiewa ziarno diabelskiego niepokoju. W końcu pod nogami gotuje się lawa. Nic dziwnego, że Balijczycy wierzą, że tu właśnie mieszkają bogowie.

Wiza: 60-dniowa turystyczna (jednokrotnego wjazdu) kosztuje 45 USD. Można ją wyrobić po przylocie na lotnisku w Denpasar albo w Ambasadzie Republiki Indonezji w Warszawie; ul. Estońska 3/5; 03–903 Warszawa tel. (22) 617 51 79; tel. (22) 617 51 08

Dojazd: z Warszawy do Denpasar na Bali lata codziennie KLM (przesiadka w Amsterdamie); cena biletu w obie strony z opłatami od 3842 zł; www.klm.pl Waluta: rupia indonezyjska 10 000 IDR = ok. 3 zł

Jak zwiedzać: najlepiej samochodem. Auto można wynająć na lotnisku. Ze wzgledu na lewostronny ruch na Bali warto wynająć samochód wraz z kierowcą – od 45 USD. Samochód bez kierowcy od 20 USD za dzień

Tekst: Anna Janowska

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze kwiecień-maj 2010 na str. 40-44.