Na początku czerwca Zamość obchodzić będzie czterysetlecie swego istnienia. To miasto powstało dzięki uporowi i… pieniądzom jednego człowieka. Przez długie lata służyło za wzorzec nowoczesności, a nawet wręcz idealistycznych rozwiązań tak urbanistycznych, jak i filozoficznych. O powstaniu miasta jeszcze napiszemy. Teraz skupimy się na twierdzy, która raz tylko została zdobyta. A było to w maju, prawie dwieście lat temu.

W zasadzie szturmem zdobyli go wyłącznie Polacy w kampanii 1809 roku i to przypadkiem, który jakże cenny jest na wojnie i nieraz kartę dziejów odwrócić potrafi. Ewakuacja Warszawy i przejście armii księcia Józefa Poniatowskiego na prawy brzeg Wisły dość poważnie skomplikowały sytuację militarną Księstwa Warszawskiego, gdy jeszcze do końca nie były jasne plany sprzymierzonej w tym czasie z Napoleonem Rosji.

Manewr Poniatowskiego oceniać dzisiaj można jako nad wyraz śmiały. Zakończył się sukcesem, chociaż bliżej mu było do klęski, niż zwycięstwa, bowiem w połowie maja 1809 roku jego armia znajdowała się z dala od głównych sił francuskich, nie tylko odcięta rzeką, ale również zamknięta w kleszczach przez dwie silne twierdze w Zamościu i Sandomierzu. W dodatku stojący na czele przeznaczonych do zdobycia Zamościa oddziałów polskich – generał artylerii Jan Pelletier odznaczał się niebywałym kunktatorstwem i na samą poałoskę o możliwości pojawienia się na jeqo tyłach Austriaków, zdecydowany był przerwać jeszcze nie rozpoczęte oblężenie.

Fortyfikacje miejskie tworzyło 7 bastionów o nieregularnym obrysie połączonych wałami z mu-rem poprzedzającym o przeciętnej grubości 9 metrów. Od północy do miasta prowadziła brama Lubelska, od wschodu Lwowska, a od południa Szczebrzeszyńska, do której wiodła dwukilometrowa grobla. Obroną dowodził wychowanek Akademii Inżynierii, odznaczony Orderem Marii Teresy, weteran wojen tureckich i francuskich – 50-letni pułkownik Ferdynad von Csefalva, baron Pulszky, który miał pod sobą trzytysięczny garnizon, złożony głównie z rekruta galicyjskiego. Twierdza nie była gotowa do walki. Brakowało przede wszystkim żywności, a stacjonujące tu oddziały trudno było nazwać liniowymi.

Szturm na Pelletierze wymusił dopiero płk Franciszek Paszkowski, polski adiutant króla Saksonii, a w owym czasie również Wielkiego Księcia Warszawskiego. W nocy z 19 na 20 maja odziały polskie przystąpiły do ataku szturmując od razu wszystkie bramy oraz znajdujący się nieopodal furty lubelskiej bastion III. Pulszky nie wiedząc skąd spodziewać się głównego uderzenia, pośpieszył z rezerwą ku bramie Szczebrzeszyńskiej, gdzie pobity kolbami omal nie wyzionął ducha. Zamość został opanowany kosztem 15 zabitych i 32 rannych, a stało się to możliwe wyłącznie dzięki postawie służących w armii austriackiej galicyjskich Polaków, którzy ani myśleli walczyć z rodakami. Straty austriackie były ponad dwukrotnie większe, zaś Polacy wzięli do niewoli 36 oficerów, 3 tysiące żołnierzy i 40 dział. Pulszky’emu w dowód uznania dzielności pozwolono zachować szablę.

Tekst: Krzysztof Łukaszewicz

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze Kwiecień 2004