Setki wodnych kanałów, dziesiątki małych rzek i dziewięć głównych odnóg tworzy niezwykłą krainę południowego Wietnamu – deltę Mekongu.

Z Wyżyny Tybetańskiej płynie przez Chiny, Laos i Kambodżę, aby rozlać się w Wietnamie ogromną deltą o powierzchni ponad 50 tys. km kw. i zginąć w Morzu Południowochińskim. Dziewięć głównych odnóg delty Mekongu nazwano Dziewięcioma Smokami. Poza nimi istnieją jeszcze setki większych i mniejszych kanałów, nad którymi skupia się życie regionu. Obszar ten jest zwany ryżowym koszem Wietnamu (tarasowe pola wydają plony nawet trzy razy w roku). Delta jest także zagłębiem owoców i warzyw, którymi handluje się zarówno detalicznie, jak i hurtowo z pokładów niewielkich drewnianych łodzi. Aby zobaczyć ten niezwykły spektakl, jedziemy do miejscowości Can Tho w samym sercu delty Mekongu.

Koniec czy początek?
Większość turystów kończy wycieczkę po delcie w miejscowości My Tho. Po krótkim rejsie kanałami wracają rozczarowani do Sajgonu. Tymczasem My Tho jest dopiero bramą regionu, gdzie podróż można co najwyżej zacząć, zdecydowanie nie wolno jej tam zakończyć. Lokalnym autobusem wyruszającym z Miasta Ho Chi Minha (tak od czasu zjednoczenia Wietnamu nazywa się Sajgon) jedziemy do Can Tho. Choć miasto nie wyróżnia się niczym szczególnym, jest najlepszą bazą wypadową do największych i najbardziej kolorowych pływających targów. Po pięciogodzinnej podróży jesteśmy na miejscu. Ze znalezieniem niedrogiego noclegu nie ma problemu, podobnie zresztą jak we wszystkich turystycznych miejscowościach Wietnamu. Zostawiamy więc bagaże w niewielkim hostelu i od razu ruszamy do portu.

Kto rano wstaje…
„Bądźcie tu jutro przed godziną 6” – oznajmia wioślarka, z którą umówiliśmy się na poranny rejs. Widząc nasze przerażenie niehumanitarną godziną spotkania, dodaje krótko: „Albo spanie, albo markety. O godzinie 9 będzie już po wszystkim”. Ledwo przytomni i bez śniadania stawiamy się punktualnie w porcie. Przewodniczka czeka już na pokładzie drewnianej łódki ze skrzyżowanymi wiosłami w dłoniach. Przed nami siedem kilometrów wodnej drogi do Cai Reng, pierwszej miejscowości, w której odbywa się targ na rzece. Z błogiej drzemki budzi nas pływająca kawiarnia. Z pokładu sampanu (tradycyjnej podłużnej łodzi) dostajemy Ca Phe Sua Da, czyli pyszną wietnamską kawę ze słodzonym mlekiem kondensowanym i lodem. Zaraz podpływa też „pan kanapka”, od którego kupujemy bułeczki z sadzonym jajkiem w środku. Z czasem na horyzoncie pojawia się coraz więcej łódek.

Owocowy koktajl
Z łodzi sterczą długie kije, na których każdy handlarz wywiesza swoje menu. Dzięki temu już z daleka wiadomo, co można kupić na danej łódce. W Cai Reng sprzedaje się głównie warzywa. Wkrótce dopływamy do targu w miejscowości Phong Dien, który specjalizuje się z kolei w owocach. Tony mango, liczi, arbuzów i innych egzotycznych smakołyków piętrzą się na pokładach sampanów. Za pięć tysięcy dongów, czyli za złotówkę, kupujemy pięć małych ananasów. Z dużym oporem decydujemy się też skosztować duriana, owocu słynącego z odrażającego zapachu. Po pokonaniu oporu grubej i kolczastej skorupy, próbuję miąższu w postaci słodkiej i mdłej papki. Dochodzę do wniosku, że smak duriana nie jest wcale dużo lepszy od jego zapachu, choć przyznać trzeba, że owoc ma liczne rzesze fanów. Za to tak pysznych mango i liczi nie jadłam nigdy w życiu.

Pływające wysypisko
Łódką załadowaną po brzegi owocami wracamy do Can Tho. Płyniemy pod prąd małymi kanałami, nasza przewodniczka włącza więc motorek. Mijamy domy na palach do połowy zanurzone w wodzie. Co chwila trzeba wyłączać silnik, gdyż w śmigło wkręcają się foliowe torebki. Kanały są wyjątkowo brudne. Ludzie wrzucają do rzeki śmieci i pomyje. W wodach Mekongu wszyscy się też myją, piorą. Z roku na rok Mekong jest coraz bardziej zanieczyszczony, jednak o ekologii niewiele się tutaj jeszcze mówi. Po dotarciu do portu w Can Tho, udajemy się do jednej z portowych knajp, w których jako największy przysmak są serwowane dania z węża. Przy orientalnych smakach na talerzach planujemy następne dni wyprawy po delcie Mekongu, tym razem już na skuterach, droga lądową.

Dojazd: samolotem liniami Aerosvit z Warszawy przez Kijów do Bangkoku – ok. 550 dol. Bangoku do Miasta Ho Chi Minha np. liniami AirAsia – ok. 100 dol.
Wiza: 30-dniowa jednokrotnego wjazdu – 45 dol. informacje na: www.ambasadawietnamu.org
Waluta: dong wietnamski (VND) 10 tys. dongów = 1,72 zł
Ceny: pokój dwuosobowy w hostelu w Can Tho kosztuje 8–10 dol.; obiad w portowej restauracji – ok. 3 dol.
www.vietnamtravel.org,
www.vietnamtourism.com

Tekst: Joanna Szyndler

Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze lato 2010 na str. 78-81.