Hollywoodzkie filmy biograficzne są uroczo kiczowate. Oglądający je widz przez cały seans zdaje sobie sprawę z tego, że bierze udział w cyrkowej maskaradzie, a mimo to ogląda je z zaciekawieniem. Amerykańscy filmowcy niczym mistrzowie cukiernictwa do perfekcji opanowali umiejętność produkowania przesłodzonych bez, w których sceny i postaci ze świata realnego mieszają się zgodnie z logiką kalejdoskopu. Czy zatem filmowa historia meksykańskiej pary malarzy Diego Rivery i Fridy Kahlo również zamieniła się w produkt cukiernika z Los Angeles?
Trzeba przyznać, że była to para zaiste barwna. W sam raz na duży ekran. Ogromny jak niedźwiedź Diego i krucha(!) jak trzcinka Frida. W filmie zadziała logika kalejdoskopu. Wąsata w rzeczywistości Frida zyskała urodziwą twarz Salmy Hayek, zaś fakty i wydarzenia przemieszane jak sos, dały smaczną potrawę meksykańskiego folkloru. Od czasu premiery tyle napisano o Fridzie, że nie ma sensu czynić tego jeszcze raz. Z dzisiejszego punktu widzenia znacznie ciekawsza wydaje się postać jej życiowego partnera – Diego Rivery. W filmie występuje jako postać drugoplanowa, zaś w rzeczywistości to jeden z najpopularniejszych meksykańskich malarzy – dzisiaj utożsamiany głównie ze sztuką politycznie (czytaj: lewicowo) zaangażowaną.
Mało brakowało, aby ten meksykański emigrant, który młodość spędził w Paryżu, stał się jednym z przedstawicieli europejskiej awangardy. Znajomość z Picassem, fascynacja twórczością postimpresjonistów mogła zaowocować którymś z nowoczesnych „izmów”. Tymczasem Rivera po okresie fascynacji nową formą, za sprawą innego meksykańskiego malarza, Davida Alfaro Siqueirosa wypełnia ją koncentratem, który najdelikatniej określić można jako socjalistyczno-propagandowy. Warto dwa słowa poświęcić samemu Siqueiros’owi, który w tej historii występuje w charakterze advocatus diaboli. Jak trafnie pisze w swoim artykule Agnieszka Sabor – „Siqueirosa, sekretarza generalnego Związku Zawodowego Malarzy, Rzeźbiarzy i Grafików Rewolucyjnych, a później sekretarza Meksykańskiej Partii Komunistycznej utopia doprowadziła aż do naiwnego stalinizmu.” Ten, uwiedziony przez śpiewną poetykę dwóch brodaczy – Marksa i Engelsa, artysta, w roku 1921 redaguje manifest „sztuki rewolucyjnej i rdzennie meksykańskiej”. Od tej pory wypełnia swą ekumeniczną misję, nawracając na socrealizm kolejne, zagubione, meksykańskie owieczki. Sztuka ta udałaby mu się też w przypadku Diego, jednak jak dobrze wiemy, Diego znacznie bardziej niż owieczkę przypominał niedźwiedzia, dlatego też „soc” w jego wydaniu jest raczej „niedźwiedzi”. Po spotkaniu z Si- queirosem, artysta powrócił do Meksyku, aby służyć rewolucji. W jego karierze rozpoczął się okres „murali” – ogromnych ściennych kompozycji. Zdobył rozgłos w Meksyku, a potem dzięki takim pracom jak freski w Państwowej Akademii Rolniczej w Champingo, nazwisko malarza stało się znane również poza granicami kraju. Został zaproszony do Moskwy, gdzie poświęcono mu numer pisma „Krasnaja Niwa”. Wykonał też malowidła w Stanach Zjednoczonych (Detroit Institute of Arts). Co prawda w USA jego obrazy nie są już tak owacyjnie witane jak w ojczyźnie (np. fresk w Rockefeller Center, na którym umieścił podobiznę Lenina został w krótkim czasie zdemontowany), jednak w świecie lewicowej Ameryki Środkowej i Południowej jest bezapelacyjnie gwiazdą. Wymieniany obok swego mistrza Siqueirosa i innego meksykańskiego muralisty Jose Clemente Orozco. Wszyscy trzej stworzyli specyficzną, lokalną odmianę socrealizmu. Nie tak doktrynalną i znacznie ciekawszą pod względem formy od swoich radzieckich kolegów.
Jednak mimo zasług Rivery, historia popkultury znacznie wyżej niż malowane przez niego z rozmachem kilkunastometrowe kompozycje, oceniła kameralną i naznaczoną fizycznym cierpieniem twórczość Fridy Kahlo, artystki która większość życia spędziła w cieniu męża, zaś dziś jej gwiazda spowita w uroczą postać Salmy Hayek rozbłysła ze wzmożoną siłą. I jak się można domyślać będzie jeszcze niejednokrotnie raenimowana przez popkulturę, żywiącą się takimi dramatami sprzed lat.
Tekst: Janek Karolak
Tekst publikowany na łamach magazynu “Świat Podróże Kultura” w numerze kwiecień 2006.