Do opartego o ogrodzenie pastwiska Marcela podchodzi czarna krowa. Tulipe waży ponad pół tony, a jej kanciasty łeb zdobią imponujące rogi. Domagając się pieszczot, groźne z wyglądu zwierzę podsuwa pysk pod rękę pasterza. Wierzyć się nie chce, że ona potrafi zaciekle walczyć…

Tulipe wywalczyła sobie niedawno pozycję przewodniczki w macierzystym stadzie. – To naturalny odruch – tłumaczy Marcel. Krowy z alpejskich pastwisk podejmują często walkę, zwłaszcza te, rasy Hérens (niem. Eringer) o dość długiej i gęstej, zazwyczaj czarnej sierści. Zostały wyhodowane pod koniec XIX wieku w jednej z dolin kantonu Valais/Wallis dzięki krzyżowaniu popularnej do dziś rasy Évolène  z innymi gatunkami. Choć blisko spokrewnione, także potężnej budowy i równie waleczne, łatwo je odróżnić. Ich brązową sierść zdobią białe łaty. Rasa Hérens okazała się szczególnie odporna na ostre warunki panujące na tutejszych halach. I szczególnie waleczna. O co krowy walczą? O trawę! Zdawałoby się, błahostka. A jednak na otoczonych zaśnieżonymi czterotysięcznikami, skąpych w paszę pastwiskach, to równoznaczne z przetrwaniem. Dlatego Tulipe reaguje podnieceniem na obecność każdej obcej samicy, gotowa natychmiast podjąć z nią bój. Walczą tylko krowy alfa. Pokonana odchodzi ze swoim stadem, zadowalając się gorszą karmą.

Na łące i na arenie
Bojowe walory Tulipe rzadko będą sprawdzane w naturalnych warunkach. Hale są bowiem od lat pogrodzone i spotkanie obcego stada jest mało prawdopodobne. Jednak od blisko stu lat, poszukując nosicielek najlepszych genów, hodowcy z Valais poddają swoje pupilki bojowemu sprawdzianowi na arenie. Każdego roku, od marca do października odbywają się zawody (Combat de Reines) w różnych miejscowościach kantonu. Najbardziej prestiżowe w maju oraz na koniec sezonu, w październiku. Zwycięskiej samicy przysługuje wówczas tytuł królowej (La Reine). A że wszystkie podzielone są na kategorie w zależności od wagi i wieku, królowych jest kilka. Spośród nich dopiero wyłaniana jest główna czempionka – królowa królowych (La Reine des Reines). Wprawdzie wszystkie tytuły dodają hodowcy splendoru, ale ten ostatni jest najbardziej kuszący. Nagrodą w zawodach jest jedynie pamiątkowy dzwonek, jednak uzyskany prestiż ma konkretny wymiar ekonomiczny. Wartość utytułowanej osobniczki osiąga poziom równy wartości samochodu. Rośnie też cena jej potomstwa.

Miejsce walki wygląda niczym plac dla gladiatorów. Temu wrażeniu najtrudniej oprzeć się w Martigny, gdzie walki krów odbywają się rzeczywiście na arenie – odziedziczonego po Rzymianach amfiteatru. Wokół niczym samochody na parkingu stoją zawodniczki. Sędziowie znakują je białą farbą. Przypisują każdej numer i kategorię. Obecność konkurentek podnieca. Krowy grzebią więc nerwowo kopytami, ocierają się rogami o żerdzie, do których przywiązano je na krótkich postronkach. Toczą z pysków pianę, pochylając łby. Właściciele towarzyszą im cały czas. Niczym trenerzy w bokserskich narożnikach. Podają pupilkom chleb – ten smakołyk jest jedynym dozwolonym rodzajem dopingu. Głaszczą i pieszczotliwie przemawiają. – To bardzo ważne – tłumaczy Marcel swój stosunek do Tulipe. – Jest bardzo zestresowana – dodaje. Kiedy przychodzi pora jej walki, Marcel wbiega z nią przez bramę amfiteatru. Na arenie nie wolno mu przebywać, obiega więc ogrodzenie aby być jak najbliżej. Równocześnie wpuszczanych jest 14 albo nawet 16 krów. W pary dobierają się samorzutnie. Jurorzy na galerii obserwują walki i ustalają ranking. Na arenie towarzyszą walczącym krową tak zwani referees. Ich zadaniem jest rozdzielanie ryzykownie splątanych zawodniczek i nie dopuszczanie aby na jedną rzuciły się dwie przeciwniczki. Rozdzielanie krów wymaga nie lada wysiłku, bo nawet chwytane za chrapy, wojujące krowy wciąż prą ku sobie.

Łeb w łeb
Walkom towarzyszy ich dźwięk. Każda bowiem krowa ma zwieszony na szyi tradycyjnie wykonany dzwonek. Ponieważ ich dźwięki są zawsze nieco odmienne, nawet we mgle właściciel rozpozna bezbłędnie swoją pupilkę. Szeroki skórzany pas na krowiej szyi zdobią alpejskie motywy. Jak się łatwo domyśleć, najczęściej Matterhornu, goryczek i szarotek oraz obowiązkowo flag – federacji, kantonu i miejscowości, z której pochodzi właściciel. Szwajcarzy uwielbiają narodowe i lokalne symbole, flagi, i godła.

Walka nie przypomina corridy. Raczej zapasy. Krowy dobiegają do siebie, pochylając łby, zderzają potężnymi czołami i starają odepchnąć jedna drugą. Czasami walka rozstrzyga się błyskawicznie. Słabsza po prostu oddaje pole. Czasem jednak, gdy siły są wyrównane pojedynek nieznośnie się przedłuża. Wysiłek rośnie, sierść staje się mokra od potu a krowie boki poruszają się wraz z przyspieszonym oddechem coraz mocniej…

Gdy w czasie tej szamotaniny róg wsunie się pod pas od dzwonka przeciwniczki, a krowa nie może go sama wydobyć, wkraczają referees. Rogi są bardzo cenne. Ba, zawodniczki ubezpieczone są nawet od ich utraty. – Taka kontuzja jest bardzo bolesna – wyjaśnia mi Marcel. Jakby ci ktoś zdarł paznokieć! Leczenie jest długie i kosztowne. Na szczęście zdarza się to rzadko. Częściej bywają rozkrwawione chrapy, ale tego walczące krowy zdają się w ogóle nie zauważać.

Z dzwonkiem albo bez
W każdej kategorii nagradzanych jest 6 krów. Po zakończeniu finałowych walk ich właściciele odbierają dzwonki z pamiątkowym napisem. A potem obiegają z pupilką arenę w honorowej rundzie. Widownia wiwatuje. W Martigny gromadzi się zazwyczaj kilka tysięcy ludzi. Choć przyświeca im cel praktyczny, walki mają w Valais rangę niemal narodowego sportu. Wyniki są śledzone z wielką uwagą. Hérens i ich kuzynki Évolène dają około 3 tysięcy litrów mleka rocznie, a wielu rolników w kantonie jest również hodowcami. Emocje, emocjami, ale trzeba trzymać rękę na pulsie.

Po zejściu krów z areny, przychodzi czas na topienie żalów bądź fetowanie zwycięstwa. Oczywiście Schanpsem! Odbywa się to już jednak w ścisłym gronie rodziny i przyjaciół. Nikt jednak nie zapomina o bohaterce dnia. Pod czułą opieką wraca do obory, gdzie jest szczególnie dobrze traktowana. Jej dietę wzbogacają witaminy, a właściciel dba o nią jak o rasowego konia. Przedmiotem dumy właściciela wierzchowca jest grzywa, właściciela krowy – rogi. Powinny mieć piękną linię i nie za ostre końcówki! Muszą zachwycać, ale nie mogą poranić innych krów podczas walki.

Tulipe nie zdobyła tym razem laurów. Marcel zabrał ją z areny pokonaną. Pocieszał ją i siebie zarazem, głaszcząc włochaty łeb. – Jesteś młoda – przekonywał. – Z roku na rok coraz lepsza. Przyjdzie jeszcze Twoja pora!

INFO
Kalendarz walk w dorocznym cyklu Combat de Reines: www.finale-cantonale.ch

Tekst publikowany na łamach magazynu „Świat Podróże Kultura” w numerze maj 2009 na str. 126-130.