Ile języków obcych znała Anna Wazówna? Cztery według przewodnika, który po zamku w Golubiu-Dobrzyniu oprowadza, sześć jak donoszą rozliczne źródła internetowe, czy pięć zgodnie z najnowszą biografią Wazów pióra wybitnego, szwedzkiego historyka Hermana Lindqvista?

Opasłe tomiszcze, liczące blisko pół tysiąca stron nabyłam za 45 zł w zamkowej recepcji. Wydane zostało nadzwyczaj elegancko przez Marginesy. Książka jest szyta nie klejona i opatrzona mnogością portretów opisywanych przedstawicieli rodu, co przez zdrady i mordy piął się do królewskiej korony. Tego samego wieczoru do niej zajrzałam, a nazajutrz, zaraz po przebudzeniu, kontynuowałam lekturę z wypiekami na twarzy. Wszystko to za sprawą mojej imienniczki, wspomnianej Anny Wazówny.

Arcyciekawe parentele

Królewna była wnuczką Bony Sforzy i Zygmunta Starego, córką Katarzyny Jagiellonki i Jana Wazy, a więc kolejno księcia Finlandii i króla Szwecji, wreszcie siostrą znanego wszem i wobec Zygmunta III Wazy, co to przeniósł stolicę Polski czy raczej Rzeczpospolitej Obojga Narodów z Krakowa do Warszawy. Tę wiedzę już moi czwartoklasiści, z którymi odbyłam właśnie jako pilotka dwudniową wycieczkę do Torunia i Gołubia, mieli ugruntowaną za co chwała nauczycielkom ze szkoły podstawowej w Mińsku Mazowieckim. Z czterema z nich jako opiekunkami grupy zresztą podróżowałam i sama chciałabym mieć w przeszłości takich pedagogów potrafiących zafascynować uczniów dziejami Polski.

Wypad do miasta pierników

Wracając do królewny – jej postać pojawiała nam się i znikała, jak w piosence, przez dwa dni wyjazdu. Najpierw w Toruniu, gdzie jej kości w kruchcie kościoła Najświętszej Marii Panny pokazał dzieciakom lokalny przewodnik. Na szczęście tylko uwiecznione na fotografiach w gablocie. Gdyby komórki wydawały z siebie przy robieniu zdjęć trzask migawki, byłby on zapewne ogłuszający, bo “towarzystwo” prześcigało się wręcz w uwiecznianiu szczątków doczesnych Anny. Nie da się ukryć, takie “widoki” robią na młodej braci największe wrażenie: “ale ma szczękę”, “była krzywa”, “brakuje jej ręki” – komentowali rozentuzjazmowani.

Dzieci są bardziej spostrzegawcze od dorosłych. Dostrzegły więc sokolim wzrokiem, że szkielet jest niekompletny. Dwadzieścia lat temu naukowcy z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu zajrzeli do wnętrza sarkofagu, który znajduje się w świątyni. Anna bowiem nie spoczęła na Wawelu. Jako protestantka czyli „uparta heretyczka”, nie miała na to szans, gdyż oznaczałoby to profanację nekropolii polskich królów. Mało tego, przez jedenaście lat po śmierci trumnę przechowywano w podziemiach zamku w Brodnicy, gdzie splądrowali ją Szwedzi podczas potopu. Możliwe, że już wtedy wraz z kosztownościami, jakimi ozdobiono ciało, zniknęło prawe ramię Anny. Nie jest to pewne, gdyż nikt potem nie chciał zakłócać wiecznego snu zmarłej, która wreszcie doczekała się godnego pochówku właśnie w toruńskim kościele mariackim. Wówczas znacząca świątynia protestancka, oferowała wieczny odpoczynek najprzedniejszym pod względem urodzenia i zasług wyznawcom tej wiary. Ich epitafia na czarnym marmurze okolone złotymi ramami są niewątpliwą ozdobą świątyni, która współcześnie jest katolicka.

Bach w gotyku

Ciszę, jaka wypełnia wnętrza halowego kościoła, jednej z trzech największych świątyń gotyckich północnej Polski, przeciął dźwięk. Dla osoby z dyplomem muzyka, jaki uzyskałam po szkole średniej, usłyszenie najstarszych w kraju, renesansowych organów to uczta duchowa. Perełki gam mających rozruszać palce, a potem nie do pomylenia z niczym, bachowska Toccata i Fuga d-moll, popłynęły spod strzelistego sklepienia i skłoniły mnie do spojrzenia górę. Drewniana szafa, w jakiej ujęte są piszczałki roi się od alegorycznych postaci. Przyznałam rację przewodnikowi – manierystyczny, odwołujący się do wzorców niderlandzkich prospekt organowy jest rzeczywiście wybitnym osiągnięciem snycerki. Podobnie, jak drewniane stalle w prezbiterium zdobione kunsztownie motywami roślinnymi przez średniowiecznych mistrzów. Szukając bohaterki mojej opowieści trafiłam jeszcze na XVIII-wieczną postać Jezusa w grobie z rzucającym się w oczy muskularnie wyrzeźbionym ciałem, przebitym bokiem i jakby „wygładzającą się” po torturach na ziemi, twarzą. Jest ujmująco niebanalna.

Wazówna spoczywa w osobnej, eleganckiej kaplicy z czarnego marmuru, w niszy pod portalem zdobionym złotymi herbami Wazów, Szwecji i Gotlandii, na wysokim katafalku. Wyrzeźbiona w alabastrze postać przedstawia damę u schyłku życia nader realistycznie – ma nalaną, opuchniętą twarz i korpulentną postać ukrytą w szerokich fałdach sukni zdobionej złotą kryzą i złotymi pasami oraz klejnotami.

Erudytka

Ponoć przewyższająca wiedzą brata, któremu wiecznie udzielała konsultacji politycznych, co tak denerwowało ówczesnych możnych, z pasją zajmowała się zielarstwem, sama warząc lecznicze mikstury. Sfinansowała publikację pięciu tomów, najpoważniejszego dzieła botanicznego przed Linneuszem , pióra Polaka Szymona Syreńskiego (1540 stron z opisami 765 roślin). Sam prof. Karol Linneusz, szwedzki lekarz i botanik popełnił już w XVIII w. dwa dzieła przyrodnicze, kluczowe dla dalszych badań w tej materii. Jednak za liczne “aluzje seksualne” w swoich opus (Linneusz badał życie płciowe roślin) dostało mu się niemało od jemu współczesnych.

Niedoskonałości ciała kryła Anna pod powłóczystymi sukniami, co pokazuje jej portret już na golubskim zamku. Dlaczego tam? Anna przyjechała z bratem do Polski, gdy objął ją w panowanie, a w lenno dostała dwa leżące nieopodal siebie zamki – w Brodnicy, gdzie potem zmarła i w Golubiu-Dobrzyniu, który z wcześniejszej warowni krzyżackiej przerobiła ze smakiem na renesansową rezydencję, mury zwieńczając attyką, co dodało całości lekkości i wdzięku.

Jak u Moniuszki

Obraz przedstawiający całą postać pani na Golubiu jest jedną z niewątpliwych atrakcji obiektu, gdyż konterfekt namalowany został na drzwiach wiodących do tajemnego przejścia. Jest wąskie i prowadzą przez nie strome schody na wyższe kondygnacje. Zza tego portretu ma się właśnie wyłaniać nocami duch Anny – podobnie za koterfektami prababek kryły się Hanna i Jadwiga, córki Miecznika ze „Strasznego dworu” Stanisława Moniuszki. Raz w roku natomiast, zza bez wątpienia upiększonej podobizny Anny, podczas balu sylwestrowego – punktualnie o dwunastej wychodzi spełnić szampana aktualna Miss Polonia ubrana w szaty Wazówny.

I nas powitała Anna Wazówna, więc wyraźnie byliśmy jej szczególnie mile widzianymi gośćmi. Zrobiła to subtelnie, jak na wielką panią przystoi. Gdy w podziemiach oglądaliśmy z dzieciakami film o zamku, nagle podmuch wiatru, którego tego dnia nie było – panował wręcz nieziemski, ponad 30-stopniowy upał i powietrze stało – nagle otworzył z hukiem małe okienko w bocznej ścianie. Do środka, niczym przezroczysty woal wpłynęła struga mdłego światła, a w nim, pośród pyłków kurzu zawirowały jakieś błyszczące cząsteczki. Wstrzymaliśmy oddech: “Duch Anny Wazówny” – skonstatował poważnie Antek –„rozrabiaka”.
I ja byłam tego pewna.

„Naści piesku kiełbasy”

Na pożegnanie z zamkiem „strzeliliśmy” sobie fotkę grupową na dawnym podzamczu, dziś po prostu zielonej łące. Jej ozdobą są liczne armaty, w tym słynna z ekranizacji “Potopu” kolubryna. Do niej to czule przemawiał Kmicic vel Olbrychski: “naści piesku kiełbasy”, nadziewając lufę prochem. Filmowcy podarowali ją po zakończeniu zdjęć właśnie zamkowi w Golubiu.

Dzisiejszy, imponujący wygląd zamku odbudowanego po kataklizmach naturalno-dziejowych i jego bogaty program turystyczno-artystyczny nie byłby możliwy, gdyby nie zaangażowanie Zygmunta Kwiatkowskiego, przez czterdzieści lat kasztelana na zamku – prezesa lokalnego oddziału PTTK, wieczystego użytkownika obiektu. I jakkolwiek po śmierci tego bez wątpienia wizjonera w polskiej turystyce zapał w pozostałych urzędnikach jakby “oklapł”, co krytykowała nierzadko lokalna prasa, to teraz wydaje się, że idzie ku lepszemu. “Moje” dzieci z ciekawością oglądały Salę tortur z mniejszą wystawką gromadzącą dawne przedmioty użytkowe (trzeba by je odkurzyć jednak), ale już obraz wspomnianej Anny Wazówny pędzla Sławomira Jasienieckiego i drugi, Mała bitwa pod Grunwaldem autorstwa Tomasza Jana Kwiatkowskiego wzbudziły żywe zainteresowanie.

W przyszłości widziałabym w Golubiu przewodników w strojach z epoki, co tak się sprawdza w przypadku chociażby Malborka. Przecież panie przebrane za Annę Wazównę robiłyby furorę! Przydałby się również konkretny pomysł na oprowadzanie najmłodszych – może gra terenowa, właśnie jak w Malborku?

Chwała natomiast za kontynuowanie tradycji turniejów rycerskich, za zadbanie o to, aby w recepcji-kasie pojawiła się niezwykle cenna pozycja Hermana Lindqvista “Wazowie historia burzliwa i brutalna” również dlatego, że ten autor historycznych bestsellerów osiadł niedawno w Polsce!
Świetnie też, że zamek szykuje się na 9 czerwca 2018 r., kiedy to w jego podwojach fetowane będzie 450-lecie urodzin Anny Wazówny (Dzień Szwedzki na Zamku w Golubiu-Dobrzyniu).

Anna Kłossowska