Materiał na płytę nagrany został w Hawanie z muzykami afro-kubańskiej sceny z takich zespołów jak Buena Vista Social Club, Afro-Cuban All Stars i Chucho Valdés oraz z gościnnym udziałem Urszuli Dudziak i kubańskiej divy operowej Milagros de los Ángeles Soto. https://wspieram.to/plytamariposa
Odkąd pamiętam interesowały mnie trzy rodzaje podróżowania. Geograficzne, gdzie jestem w miejscach nieznanych i badam je zmysłami, wchodząc w doświadczenia, które są dostępne w określonym miejscu tylko w danym momencie. Podróż muzyczna, która prowadzi mnie przez dźwięki – nie tylko te, które tworzę sama – dotykając instrumentów, czy wydobywając brzmienie z siebie, ale też nasłuchując tego, jakim echem odpowiada świat, w którym się znajduję. Trzeci rodzaj podróży to wędrówka w głąb – do wnętrza siebie samej – do swoich odczuć, myśli, przekonań. Ten rodzaj uważności, który dostępny jest przez świadome życie w „tu i teraz”, sprawił, że pewnego dnia usłyszałam słowa, które chciały być zaśpiewane w rytm muzyki, którą wcześniej skomponowałam. Słowa te opowiadają o kobiecie zmęczonej słuchaniem innych i tonięciem w chaosie dźwięków wielkiego miasta, gdzie samotność i tempo życia nie dają spełnienia. Ta kobieta pewnej nocy śni o tym, jak dowiaduje się, że jej życie może mieć sens, ale by go odnaleźć ona sama musi wyruszyć w drogę, by samodzielnie odnaleźć najlepsze dla siebie miejsce.
Szukam nowego domu,
rozglądam się, słucham
i myślę, że szukam
takiego miejsca gdzie,
wszystkie komórki me
poczują się jak w domu.
Szukam takiego zajęcia,
które zachwyci mnie
i sprawi, że już nigdy
nie będę nudzić się,
Szukam takiej pracy, która będzie
lepsza od wakacji.
Szukam takiego przyjaciela,
z kim piątek i niedziela,
niepowtarzalne są…
wyjątkowe chwile,
kiedy dajemy sobie tyle,
że więcej, więcej już nie można.
Życie warte przeżycia,
każda chwila warta mojego życia.
Życie warte przeżycia,
każda chwila.
Właśnie wtedy, gdy tych 13 piosenek było wyśpiewanych, to wraz z rodziną ruszyłam w świat, by odnaleźć idealne miejsce do życia. Tropiki wydawały nam się doskonałe. Ciepło przez cały rok. Można boso stąpać po ziemi i delektować się smakiem dojrzałego mango. Ale do pełni szczęścia potrzebni nam byli jeszcze ludzie ciekawi i otwarci – jakaś nowa „rodzina”, „plemię”. Z takim założeniem polecieliśmy na Jukatan, by się rozejrzeć, gdzie czeka na nas nowy dom i nowe życie.
Jadąc lądem przez Amerykę Centralną w ciągu pięciu tygodni dotarliśmy do Puerto Viejo na Kostaryce, gdzie znaleźliśmy nie tylko piękną i dziką przyrodę, ale też niezwykłych ludzi, bo aż 71 nacji ekspatów mieszkających w dżungli nad morzem Karaibskim. Do tego niezliczone gatunki zwierząt – leniwce, małpy, pumy, kolibry, tukany. Wydawać by się mogło, że to raj. Bo przyroda obłędna, ludzie zrelaksowani i twórczy, ceremonie kakao, joga i muzyka reggae. Wszyscy kolorowi. Kostarykańscy Indianie i Murzyni i do tego mieszanka nas – ludzi przybyłych z całego świata. Nie wyglądaliśmy na przyjezdnych. Nikt nikogo nie oceniał i nie dyskryminował, bo wilgoć lasu tropikalnego sprawiała, że wszyscy mieliśmy tak samo zardzewiałe rowery i tak samo znoszone ciuchy. A za oknem najlepszy możliwy koncert – gadające cały dzień i całą noc zwierzęta, wiatr i woda. Ale…
Moja osobista podróż miała zabrać mnie dalej – na wymarzoną od lat karaibską wyspę. Bo skoro już mieliśmy idealny dom i społeczność – to w końcu mogliśmy polecieć na zasłużone wakacje – wybraliśmy Kubę.
Pierwszych kilka dni chodziliśmy po Starej Hawanie. Piękna architektura, z której czas i tropikalne deszcze zrobiły dzieła w stylu saudkowych fotografii. Bieda i komuna. Rozkopane ulice i bałagan. Dwa rodzaje waluty – jeden dla turystów, drugi dla lokalnych. Prawie niczego nie można kupić. Butelkowana woda za „dolary” w wybranych sklepach i drogie knajpy dla turystów. Internet w kilku wybranych miejscach na mieście. Z grubsza ostra walka o przetrwanie. Ale w tym wszystkim z jakiegoś dziwnego powodu ludzie uśmiechnięci i chętni do rozmowy. I co najważniejsze – kluby pełne radosnej muzyki, która w magiczny sposób przenosi do krainy, gdzie problemy nie istnieją. Tak jakby muzyka była drzwiami do wolności.
Przypomniało mi się, że praktycznie od zawsze lubiłam muzykę kubańską. Buena Vista Social Club i inni wielcy artyści z tej wyspy cieszyli moje uszy, ale dopiero w Hawanie ta muzyka dotknęła mojej duszy. Zaczęłam przy niej improwizować i śpiewać swoje piosenki – te, które przyleciały ze mną z Polski na Karaiby.
I nagle poczułam, że swoją płytę mam nagrać w Hawanie.
Z mieszanymi uczuciami wyjechałam z Hawany do Trinidad i Varadero. Ale po tygodniu nie wytrzymałam – zostawiłam na plaży rodzinę, by wrócić do Hawany i poszukać zespołu. Bo skoro muzyka zagrała tak pięknie na moich wewnętrznych strunach, to musiałam sprawdzić, co się za tym kryje i co mogę z tym dalej zrobić.
Przez 10 dni chodziłam od klubu do klubu – przysłuchiwałam się zespołom, przyglądałam ludziom. Niektórych łapałam po koncertach i opowiadałam łamanym hiszpańskim o swoim projekcie. Znaleźli się chętni. Spotykaliśmy się nawet, by posłuchać mojej muzyki i porozmawiać o szczegółach potencjalnej przyszłej współpracy. I gdy miałam już wylatywać z wyspy, to ostatniego dnia – jeden z poznanych przeze mnie muzyków przedstawił mi mężczyznę, który siedział przed klubem:
„To Niño – jeden z najlepszych kubańskich kongistów – grał 20 lat w Afro-Cuban All Stars.”
Zamurowało mnie… najwyższe możliwe progi, a ja przecież jestem tylko amatorką ze Wschodniej Europy… Przedstawiłam się jednak, wzięłam jego numer telefonu i tym razem nie powiedziałam o sobie nic.
Dopiero po kilku tygodniach przełamałam nieśmiałość i brak wiary w siebie – zadzwoniłam do niego i zapytałam, czy może chciałby zorganizować dla mnie zespół.
– Oczywiście, Siostro – odpowiedział mężczyzna – jesteś amatorką, więc potrzebujesz najlepszych.
Kilka miesięcy później, gdy drugi raz przyleciałam na Kubę, Rolando Salgado Palacio (zwany przez przyjaciół „Niño”) wraz z tuzinem swoich bliskich przyjaciół czekał tam na mnie. Byli to muzycy grających w kubańskich zespołach takich jak Afro-Cuban All Stars i Chucho Valdes, Interactivo, a wśród nich 4 aranżerów gotowych do pracy, by przerobić moje utwory na afro-kubańskie. Na 2 tygodnie wynajęte było legendarne studio nagraniowe EGREM. Dodatkowo wystąpili gościnnie na płycie – na timbales sam Amadito Valdes z Buena Vista Social Club i kubańska diva operowa Milagros de los Angels Soto. A w Polsce do tego składu dołączyła sama Urszula Dudziak. Ale zanim doleciałam do naszego kraju, by dograć Polską Królową Jazzu i swoje wokale – to jeszcze na Kubie – Niño otworzył dla mnie swoje serce, dom i cały swój świat. Dbał o mnie jak o kogoś dla siebie ważnego. Gotował, obwoził po mieście, organizował imprezy na moją cześć. I może bym to wszystko była w stanie zrozumieć, gdyby nie jedna rzecz, która nie dawała mi spokoju. Dlaczego przed moim przyjazdem nie chciał usłyszeć moich piosenek? Dlaczego mi zaufał? Co takiego kryło się za jego decyzją?
Kiedy w końcu zapytałam, „dlaczego?”, to odpowiedział. „Byłem u kubańskiej wiedźmy, by zobaczyć, co jeszcze w swoim życiu mam zrobić muzycznie. I ona powiedziała: – Przyjedzie do ciebie kobieta zza morza i będzie kolorowa jak motyl”.
Dlatego moja płyta stanowi opis prawdziwej podróży, w którą rusza bohaterka. To historia mojego przebudzenia i odnalezienia swojej drogi do szczęścia. Ta płyta wydarzyła się dzięki mnie i Niño. Nieustannie zadaję sobie pytanie – dlaczego ta muzyka właśnie nas wybrała? Jak to się stało, że byliśmy w stanie usłyszeć, czego od nas chce ta płynąca w eterze muzyka? A może ona niczym żywa istota zawsze gra, dlatego wystarczy zacząć się w nią wsłuchiwać i dać się jej poprowadzić?
Historia bohaterki tej płyty, czyli na swój sposób mnie samej, jest tak uniwersalna, jak opowieść o Głupim Jasiu, który wędruje w poszukiwaniu wody życia. Zaś po drodze do źródła ma wiele przygód. Musi stawić czoła i pokonać swoje demony. Musi usłyszeć siebie. Odnaleźć swoją moc, osobistego świętego Graala.
Mam nadzieję, że ten album i Was zaprowadzi w miejsce, gdzie będziecie szczęśliwi i spełnieni.
Asia Pyrek
https://wspieram.to/plytamariposa