W Dzień św. Patryka, czyli 17 marca, Irlandczycy obchodzą swoje święto narodowe. Organizują wtedy liczne festyny i uliczne pochody, w których dominuje kolor zielony – narodowy kolor Irlandii – chętnie świętują również w pubach i barach, racząc się tradycyjną szklanką whiskey lub piwem.
 
 
Tego dnia w Dublinie (i nie tylko!) odbywa się festiwal muzyki, sztuki i tańca, przez środek miasta przechodzi wielka i huczna parada, a uliczni kramarze nie nadążają ze sprzedażą shamrocków, czyli charakterystycznych koniczynek – symbolu Zielonej Wyspy.
Z obchodami Dnia św. Patryka ściśle związana jest tradycja picia whiskey. Według legendy św. Patryk nastraszył nieuczciwą karczmarkę, która nie nalewała pełnej miarki whiskey. Powiedział jej, że jeśli nie przestanie oszukiwać, w jej karczmie pojawią się potwory. Od tego czasu zawsze napełniała szklanki whiskey po brzegi.
Nie mówcie tego Szkotom, ale proces destylacji sfermentowanych zbóż, zwłaszcza jęczmienia, był znany już przed XII w. w Irlandii. Zwyczaj ten dotarł do Szkocji prawdopodobnie dzięki irlandzkim zakonnikom. W 1830 r. dublińczyk Eneasz Coffey, absolwent Trinity College, opatentował tzw. rektyfikację ciągłą (patent nr 5974), którą wkrótce przyjęło większość europejskich destylarni. Inny mieszkaniec irlandzkiej stolicy George Roe dodał literkę „e” do nazwy whisky. „E” jak extraordinary, czyli niezwykła, miała odróżniać trunek z Dublina (whiskey) od „gorszych” destylatów z prowincji (whisky).
Co ciekawe, jednym z najsłynniejszych producentów irlandzkiej whiskey był… Szkot z pochodzenia. W 1780 r. John Jameson wykupił niewielką destylarnię przy Bow Street i wprowadził tam zasadę potrójnej destylacji – metodę bardziej skomplikowaną niż przy produkcji standardowej whisky, jednak gwarantującą niezwykłą delikatność trunku, która wynika z subtelnych kwiatowych nut oraz słodyczy sherry i orzecha. Metoda ta jest stosowana do dziś. Od dawna na terenie zakładu znajduje się muzeum marki Jameson. W odnowionych w 2017 r. halach fabryki odwiedzających wita cytat Raymonda Chandlera „Good story cannot be devised, it has to be destilled” („Dobra opowieść nie może być wymyślona, musi być wydestylowana”). I nie tylko wydestylowana, ale i dobrze zmieszana. Głównym punktem ekspozycji jest sala zapachów – tu możemy wczuć się w rolę maltmasterów i blenderów trunku. Podczas zwiedzania zapoznajemy się z różnymi zapachami, zarówno trunków, jak i beczek po sherry i burbonie, w których zwykle leżakuje whiskey. Zwykle, bo jednym z najnowszych trendów jest leżakowanie dojrzałych trunków w beczkach po piwie: stout oraz IPA, czego przykładami są Jameson Caskmates Stout edition i Jameson Caskmates IPA edition. Dzięki temu whiskey nabiera lekkiego aromatu piw rzemieślniczych, zachowując przy tym niezwykłą delikatność smaku oraz ciepłą, złotomiodową barwę, którymi szczyci się Jameson. Irlandzcy hipsterzy przełożyli ten trend na przestrzeń barową –  kraftowe piwa chętnie łączą ze szklanką porządnej whiskey, co jest dowodem na to, jak dobrze te dwa światy ze sobą współgrają. Widać to często m.in. w popularnej dublińskiej dzielnicy – nomen omen – Temple Bar. Miejsce to warto odwiedzić, choć zostawiamy to Waszej decyzji, ale nie wypić szklaneczki Jamesona tego dnia – to już zupełnie inna historia…
Shlainte!
Tekst:  Mieczysław Pawłowicz